sobota, 25 lipca 2015

środa, 10 czerwca 2015

Rozdział 13

Pakuję zeszyt z ławki do czarnej torby, po czym wychodzę z klasy i całkowicie ze szkoły. 
       Dzisiejszy dzień był chyba najbardziej trudnym, nie tym który zawierał w swoim całokształcie ogarniający mnie ból albo rozpacz ale trudność jaką musiałam podjąć. Dzisiaj oficjalnie zakończyłam pracować w małym (choć tak właściwie to już nie) barze, który niegdyś dawał mi ogrom szczęścia.
Zechciałam odejść głównie przez drastyczne zmiany, którymi Kate się kierowała. Zniknęły małe różowe serwetki ze stołów, nie ma tych słodkich zapachów w łazience a kelnerki mają ździrowate stroje. Panuje zła i ponura alkoholowa atmosfera, w której nie chce pracować. Oczywiście nie odważyłabym się zrezygnować osobiście, dlatego napisałam wiadomość do Kate, która nawet nie raczyła odpisać głupią kropką. Jej obojętność lekko mną wstrząsnęła zważywszy na fakt, że to ona była moją podporą podczas tych ciężkich dni, po śmierci rodziców i choć nasze drogi się rozejdą, będę jej za to wszystko dozgonnie wdzięczna.
Sprawy z Harrym nie mają się tak prosto jak złożenie wymówienia z pracy. Nie mogę napisać mu wiadomości, w której poskarżę się na jego paskudne zachowania. Rozumując, to oczywiście, że mogę to zrobić, jednak po co?
Nasz ostatni pocałunek w mojej głowie został zinterpretowany jakoby Harry chciał mnie przetestować, zobaczyć czy mu ulegnę - uległam. Sama jestem sobie winna. Od danego incydentu minęły dwa tygodnie. Chłopak pojawiał się w domu sporadycznie, ignorując moje spojrzenia, pytania oraz prośby o rozmowę Anne. Był nieobecny, jakby ktoś rzucił na niego zły urok, albo walnął w łeb.
Drastycznym posunięciem było również wyznanie prawdy Anne. Choć dość ciężko było wykrztusić z siebie całą prawdę, z każdym najdrobniejszym szczegółem, wiedziałam, że kobieta na to zasługuje a ja chciałam w końcu móc patrzeć spokojnie w lustro, bez zbędnych wyrzutów sumienia. Reakcją kobiety był jedynie śmiech i komentarz "Myślisz słodziutka, że nie wiedziałam?" Jedyne co wtedy czułam to ulga. Oczywiście poinformowałam kobietę o możliwości wyprowadzki się, jednak ta surowo zaprzeczyła mówiąc, że jej dom to mój dom. 
    Idąc za radą Anne postanowiłam, że dzisiaj dokonam konfrontacji z Elizabeth. Po długich, męczących rozmowach, pełnych łez, krzyków i opowiadań, zrozumiałam, że nie uniknę nieuniknionego. I choć próby ignorowania jej szły dobrze, musiała dzwonić na telefon Anne i rozmawiać o mnie. Czułam się głupio a ona znowu wtrącała się w coś czego jej nie dotyczy. Oczywistym jest fakt, że nie zamierzam wbiec jej w ramiona i błagać o przebaczenie za ucieczkę z domu, co więcej nie zamierzam przyjąć jej przeprosin. Chce wejść do domu, zabrać resztę ciuchów oraz książek i wyjść. To byłoby zbyt proste gdybym tak po prostu jej wybaczyła. Chociaż nadal w moim ciele są wyrzuty w jej stronę i chęć mordu, tęsknie za nią. Kocham ją mimo wszystko, w końcu jest moją siostrą.
Czułam zawód w stosunku co do Justin'a. Odkąd został pobity, nie odzywał się do mnie ani słowem. Nie dostałam wiadomości, nagrań na poczcie a kiedy pytałam jego mamy podczas wypadu do sklepu, jak się miewa i czy wspomina o mnie, ta mętnie przeczyła głową i uśmiechała się smutnie. To łamało mi i tak poharatane serce.
    Przekraczam furtkę i dopiero teraz mogę poczuć jak bardzo jestem zdenerwowana. Moje dłonie zaczynają się pocić na taką skalę, że spokojnie napełniłabym litrową butelkę, a serce wali jakby chciało wyrwać się z klatki piersiowej. Sama nie rozumiem swojego zdenerwowania, w końcu nie ma mnie w domu zaledwie miesiąc. To głupie.
Pukam do drzwi, nie będąc zupełnie pewna co powinnam zrobić, i kiedy przez następne kilka sekund nikt nie otwiera, chce po prostu uciec i tłumaczyć się brakiem mieszkańców. I wszystko nagle pryska, kiedy drzwi boleśnie powoli otwierają się a ja mogę zobaczyć osobę Zayn'a. Gula staje mi w gardle i nie pozwala przełknąć śliny, której pełno w ustach. Zauważam tyle zmian w tym człowieku. Jego włosy są ścięte praktycznie na zero, twarz wyszczuplała jakby ten nie jadł od mojego odejścia. Spojrzenie miał nie tak lśniące i pełne szczęśliwych iskierek, było ponure i mętne jak brudna woda w pobliskim stawie. Wyglądał jak nie Zayn.
-Ana.-szepce a ja jedynie skinam głową, nie mogąc się odezwać. Mija długa chwila zanim zbieram w sobie odpowiednią ilość siły, aby przemówić.
-Otóż to, nie będę zawracać Wam głowy, po prostu przyszłam po resztę moich rzeczy, które niepotrzebnie zajmują miejsce.-chłopak odsuwa się od drzwi, tym gestem zapraszając mnie do środka. Niepewnie przekraczam próg, aby zauważyć resztę osób, których nie widziałam tak długo, siedzących w salonie i grających w karty, przy otwartych piwach. Moje serce drży jakby było zdziwione faktem, że nie opłakują mojego odejścia, bo tego w końcu oczekuje osoba, która ucieka w domu. Liczy, że rodzina opłakuje jej odejście, że płaczą po nocach nie mogąc pogodzić się z tak ogromną stratą. I chyba uczucie rozczarowania podnieciło ogień, który we mnie drzemał od wielu, wielu tygodni. Wściekła zaciskam pięści i nie obdarowując ich choćby najmniejszym spojrzeniem, wbiegam na górę, gdzie niegdyś był mój pokój. Otwieram drzwi, trzaskając nimi, tak aby nie zapomnieli, że tu jestem. Otwieram torbę, którą wzięłam ze sobą, wrzucając do niej resztki ciuchów, które zajmują im miejsce. Jestem pewna, że ten pokój wynajmą jakiejś osobie, która nie będzie w ogóle znała jego historii. Wchodzę do łazienki, biorąc z niej swoje perfumy, które jak całą resztę, wrzucam do walizki. Odwracam się gwałtownie i przykucam przy swoim łóżku, spod którego wyciągam małą drewnianą szkatułkę, z czerwoną wstążką przewiązaną przez środek, która miała na celu powstrzymanie intruza przed otwarciem. Nie oceniam siebie, gdy wymyślałam to zamknięcie miałam dziesięć lat. Otwieram szkatułkę, wyciągając z niej całą zawartość, której nawet teraz nie chce przeglądać i jak wszystko, pakuję do torby, tyle, że bardziej ostrożnie. Zasuwam torbę i już mam zamiar wychodzić, kiedy drzwi się otwierają a w nich spotykam osobę, której nie chciałam już nigdy więcej spotkać. Nie czuję lęku jak wcześniej, nie pocą mi się dłonie a serce ma normalny rytm. Nie wiem na co liczyłam, ale na pewno efekt jest niezadowalający, wydaje mi się, że Elizabeth nie jest równie dumna. Nie tłumaczę jej celu w jakim tu jestem, jedynie chwytam torbę i kieruję się w stronę wyjścia z pokoju. Nie daję rady z niego zupełnie wyjść, kiedy jej drobna dłoń z jasnymi paznokciami chwyta moje przedramię.
-Porozmawiamy?-upuszczam bagaż i skinam głową. Obiecałam Anne jedną rozmowę z siostrą, ale na tym się skończy.
Zajmuję miejsce na łóżku i wgapiam się w blondynkę, chcąc aby ta rozmowa się skończyła.
-Tak bardzo Cię przepraszam za każde słowo, które wtedy opuściło moje usta. Nie jestem w stanie wyrazić jak bardzo mi Cię brakuje i jak bardzo jest mi wstyd. Wiem, że nie przebaczysz mi szybko, ale wiedz, że wcale nie sądzę, że powinnaś wtedy być z rodzicami. Jesteś moją małą siostrą, którą kocham ponad życie a w momencie, w którym z Tobą rozmawiałam, ogarnął mnie szał bo widziałam Cię z Justin'em, uderzyłam w Twój najsłabszy punkt, bo wiedziałam, że Cię zaboli, ale nie sądziłam, że ja odczuję to wszystko bardziej niż Ty, chociaż zasługuję na to. Anabel, kocham Cię najbardziej na świecie i boli mnie, kiedy nie ma Cię blisko, kiedy nie ma Cię w domu. Martwię się codziennie czy nikt nie sprawia Ci krzywdy i czy ubierasz się dobrze, albo nie zadajesz ze złymi ludźmi. Codziennie zastanawiam się czy wszystko z Tobą okej, czy uczysz się dobrze i czy w pracy jest dobrze. Moje myśli krążą wokół Ciebie cały czas. Każdy z nas za Tobą tęskni. Proszę, proszę postaraj się mi wybaczyć.-ostatnie zdanie szepce, jakby wstydziła się mówić je na głos. Wzdycham głęboko przyswajając ponownie jej wypowiedź. I choć powinnam okazać się większym uparciem to nie mogę nie wybaczyć. W końcu El poświęciła dla mnie wiele a ja z początku nie byłam idealna. Robiłam, mówiłam wiele złych rzeczy a ona za każdym razem mi wybaczała. Chce móc być taką samą.
-Wybaczam Ci.-odpowiadam pewnie, jednocześnie wstając.-Wybaczam, ale nie zapominam.-dopowiadam. Kieruję się w stronę torby, którą przekładam przez ramię.-Mimo wszystko nadal chce mieszkać z Anne, czuje się tam dobrze.-Elizabeth wzdycha ale przytakuje.-Mogę przyjść jutro?
-T-tak, oczywiście! Byłoby świetnie!-piszczy i przytula się do mnie. Trzymam ręce puszczone, jednak czując się lepiej, owijam ręce wokół jej ciała. Odsuwamy się od siebie, kierując się w dół.

      -Cholerny gówniarz! Mówił, że będzie o 23 a jest już po dwunastej! Przysięgam, że jak mu coś się stało to nakopię mu do dupy!-Anne macha rękami krzątając się po salonie. Siedzimy tutaj od 23 czekając na Harrego. Osobiście chciałabym iść spać, jednak myśl o pozostawieniu kobiety samej, nie podoba mi się. Chce aby wiedziała, że ma wsparcie we mnie, kiedy jej syn baluje pieprząc kolejne laski.
Małe ukłucie zazdrości rodzi się w moim ciele. Nie jestem pewna skąd ono się wywodzi, ale nie czuję satysfakcji.
Mijają kolejne minuty, kiedy drzwi otwierają się z trzaskiem a w nich stoi Harry i ku naszemu zaskoczeniu jest kompletnie trzeźwy i Anne szepnęła do mnie, że ma zamiar mu odpuścić, jednak jej zdanie zmieniło się diametralnie szybko na widok pięknej blondynki, która trzyma się mocno ramienia Harrego. Widać, że ona nie oszczędzała na alkoholu.
Chłopak podchodzi do nas i każe usiąść dziewczynie na sofie, nawet nie mówiąc jej imienia. Zawijam usta w wąską linijkę, czekając na to, aż gniew przekroczy pewną linię.
-Masz zamiar wyjaśnić mi co to ma do cholery znaczyć, czy będziesz tak stał?-kobieta krzyczy wskazując palcem a to na chłopaka a to na dziewczynę.
-Nic się nie dzieje, przestań dramatyzować!-podnosi głos na kobietę na co wstaję. Nie mogę słuchać jak krzyczy na własną matkę, która powinna spać, w końcu ma jutro pracę, a tymczasem czeka na tego gnojka.
-Nie odzywaj się tak do matki!-krzyczę.-Siedzimy tutaj czekając aż raczysz przyjść, albo napisać wiadomość, abyśmy wiedziały, że nic Ci nie jest a Ty zachowujesz się jak bezczelny gówniarz!
-Słucham? Myślisz, że możesz być w moim domu i mówić do mnie w ten sposób?-przełykam ślinę, nie mogąc się nadziwić jakim kretynem on jest.
-Hola, hola. To nie jest Twój dom tylko mój, a Ty jesteś bardzo niegrzeczny Harry.
-Mamo proszę Cię, chce iść z..nią.-wywracam oczami na jego idiotyzm.-do pokoju i dobrze się bawić.
-Jesteś chory Harry, myślisz, że możesz brać dziewczyny do pokoju i traktować jak zabawki do wyładowania Twojego testosteronu. To jest straszne.-mówię. Zauważam, że Anne, pomaga dziewczynie położyć się na kanapie i przykrywa ją kocem.
-Wiesz co? Gdyby nie fakt, że sama pewnie wepchałabyś mi się do łóżka, to bym się przejął. Nie pamiętam, aby całowanie ze mną Ci przeszkadzało.
-Pocałunek mi nie przeszkadza, ale fakt, że dla Ciebie jest on równoznaczny co podanie ręki a dla mnie to coś więcej.-chłopak prycha śmiechem i łapię się za czoło.
-Czyli co? Mam Ci się teraz oświadczyć, zrobić trójkę dzieci i będziemy żyć razem? Jesteś głupia.
-Jeśli bycie głupim to traktowanie ludzi z należytym szacunkiem i byciem w porządku dla kogoś kto na to nie zasługuje to jestem strasznie głupia. Jestem głupia bo widzę w Tobie kogoś dobrego a sprawiasz mi tyle przykrości, widzę w Tobie przystojnego uzdolnionego człowieka, który zakrywa się byciem nieczułym kretynem, ale wiem, że taki nie jesteś.-podśmiechuje się lekko.-Albo jesteś? A ja jestem za głupia aby przejrzeć na oczy.-mamroczę i nie powstrzymując łez, wchodzę na górę. Wiem, że Anne była światkiem wszystkiego i wstyd mi za swój wybuch ale nie potrafię poradzić nic na fakt, że Harry krzywdzi mnie cały czas a ja cały czas widzę w nim dobro, które czeka na odkrycie.

~~*~~
Przepraszam za spóźnienie z rozdziałem, ale rozleniwienie dało siwe znaki.
Mam nadzieję, że rozdział się podoba a Wy będziecie komentować, bo o daje wielką motywację.
Dziękuję za zeszłe komentarze i wsparcie.
Kocham Was mocno.


piątek, 8 maja 2015

Rozdział 12

Ściskam mocniej ramię torby, która wolno zwisa z mojego ramienia, w momencie, w którym przekraczamy próg mieszkania Pani Styles. Nie mogę przestać wlepiać się w swoje buty, czuję się zażenowana faktem, że pomagają mi obcy ludzie.
Mój wzrok podnosi się ku górze, kiedy Harry ściska moją dłoń i splata je razem. Marszczę brwi i spoglądam na niego, jednak ten się tylko uśmiecha i mruga okiem. Przełykam rosnącą gulę w gardle, kiedy kobieta podchodzi ku mnie i jedynie obdarza uśmiechem.
Wiem, że wyglądam okropnie, jednak ona jakby tego nie widziała. Na jej młodej pięknej twarzy jest szczery uśmiech, kiedy ja stoję wyglądając jak nieszczęście - czerwone, spuchnięte od płaczu oczy, potargane włosy, cała ja.
Chce odpowiedzieć uśmiechem, jednak kiedy to robię powstaje dziwny grymas, przez co znowu w moich oczach powstają łzy. Jestem taka beznadziejna.
Sama nie wiem, kiedy rozmowa pomiędzy Harry'm a jego mamą zaczyna się toczyć, jednak jestem zadowolona z tego faktu. Cieszę się, że nie muszę zwracać na siebie zbędnej uwagi.
-Tak bardzo się cieszę, że przyszedłeś. Nie widziałam Cię już...
-Od dwóch dni, tak masz rację to szmat czasu.-brunet przerywa matce, puszczając moją dłoń i przyciągając ją do uścisku. Nie potrzeba wielu słów, aby określić relację tej dwójki - to czysta miłość. Kobieta śmieje się głośno i przyciąga go bliżej, mówiąc szeptem jak bardzo go kocha a on robi to samo.
-Jesteś moim synem Harry, to oczywiste, że tęsknie za Tobą w każdej minucie, w której nie ma Cię  w domu.-odpowiada a mnie ściska serce. Myśl na temat moich rodziców zaczyna budować się w mojej podświadomości, przez co serce zaczyna szybko bić a łzy, które dotychczas jedynie formowały się, spływają po policzkach. Ścieram je szybko, nie chce już dzisiaj zbyt wiele płakać, choć wiem, że w nocy to będzie moje jedyne zajęcie.
Spuszczam kolejny raz głowę w dół, czując, jakbym zaburzała uczucie szczęścia pomiędzy dwójką. Sama nie wiem jak mam to określić, czuje, że tu nie pasuję.
-Mamo.-jęczy odsuwając się od matki, po czym ponownie zbliża się do mnie, tylko po to aby zabrać torbę.
-Rozumiem aluzję.-podśmiewa się, jednak nie jest to przesłodzony chichot, tylko słodki matczyny ciepły śmiech.-Nie wiedziałam czy śpicie razem czy osobno.-podnoszę wzrok na kobietę i widzę jak różowieją jej policzki.-Więc sam przydziel jej pokój.-mówi szybko.-Macie ochotę na kolację?-przeczę głową choć mój żołądek zaczął zjadać sam siebie.
Czuję lekki wstyd, kiedy chce domyślić się jak nazywa się rodzicielka Styles'a, jednak nic nie przychodzi mi do głowy. Chłopak nigdy nic nie mówił a ja nie miałam ochoty pytać, chociaż teraz byłoby to bardzo pomocne.
Wchodzimy po krętych schodach, kierując się w prawo. Jestem zaskoczona ilością drzwi, jednak nie mówię ani słowa.
Przekraczamy próg białych drzwi na których są odbite niebieskie i zielone ręce, widzę kilka naklejek a nawet rysunek penisa i cycków, od razu orientuje się, że to pokój Harrego.
Zamykam za nami drzwi, kiedy chłopak kładzie moją torbę na ziemi, później odwracaja się w moją stronę. Nie wiedząc co mam robić w takim momencie jedynie splatam palce i ku własnemu zaskoczeniu nie spuszczam wzroku z zielonookiego. Jestem w szoku, w końcu to właśnie ten idiota zaoferował mi pomoc, kiedy tak naprawdę nie przepadam za nim. To mnie zaskakuje, ale jak kilka innych rzeczy - ignoruje to.
-Spakowałaś piżamę?-podnoszę jedną brew na jego idiotyczne pytanie. Liczyłam na krótki monolog o tym, że wszystko będzie dobrze a głównie o mojej dramatyzacji. Później powiedziałabym mu, aby się nie wtrącał, ale podziękowałabym za pomoc.
-Nie zwróciłam na to uwagi.-burczę.
-Dam Ci jakieś dresy i koszulkę czy coś.-mówi od niechcenia co lekko rani moje poranione serce. Przez chwile myślałam, że obejdzie się bez tego gówna między nami, przynajmniej na razie.
-Nie musisz.-szepce.
-Jak chcesz.-burczy.-Jakby co to dzwoń.-skinam jedynie głową, nie mogąc się pogodzić z tym, że odjeżdża. Nie chce aby sobie szedł.
Chłopak nie roztkliwia się nad moim błagalnym wyrazem twarzy, tylko uśmiecha i wychodzi trzaskając drzwiami.
Moja dolna warga zaczyna drżeć i tak naprawdę nie mając już nic do stracenia kładę się na łóżko i płaczę. Moje wycie jest tak żałosne, że przez moment zastanawiam się co ja robię na tym świecie. Moja własna siostra potrafiła uderzyć w mój najsłabszy punkt celowo a to zabiło resztkę woli walki, która we mnie była. Czuję się pusta i nic nie warta.
Moja twarz napiera na białą poduszkę zostawiając na niej mokre plamy, jednak nie obchodzi mnie to, choć jest to niegrzeczne z mojej strony, w końcu jestem tylko gościem.
Sama nie wiem, kiedy moje ciało czuję się odrętwiałe a oczy opadają, zabierając mnie w objęcia Morfeusza.

   Czując ciężar na klatce piersiowej otwieram oczy i automatycznie się uśmiecham na widok czarno-białego kotka. Zahaczam palcami o złotą okrągłą plakietkę. Wpatruje się dokładnie i zauważam numer telefonu a tuż pod nim imię "Jestem Lily". Głaszczę ją za uchem a ona obdarowuje mnie wdzięcznym mruczeniem.
-A więc Lily, jak się tu dostałaś?-szepce przesuwając kotkę koło mnie i zakrywam kołdrą.
Nie zajmuje zbyt długo, kiedy Lily usypia pod wpływem mojego głaskania a ja nie czując potrzeby snu, jedynie leżę i wpatruję się w nią.
Nie jestem pewna czy powinnam leżeć, czy zejść, dlatego wybieram bezpieczniejszą opcję i zostaję w łóżku. Mam czas aby dokładnie się rozejrzeć. Kolor ścian pokoju to błękit i biel, pochlapana czarną farbą. Na przeciwko łóżka jest biurko i laptop, tuż obok jest szafa. Po prawej stronie znajduje się wielkie okno zasłonięte niebieską roletą a po lewej tablica korkowa ze zdjęciami. Fotografie przedstawiają mamę Harego, jakąś dziewczynę o długich fioletowo niebieskich włosach i samego chłopaka, jedyna różnica w nim to fakt, że jego włosy kiedyś były jedną wielką burzą loków. Teraz wyglądają raczej jak mała fala. Mogę również zauważyć, że na kilku zdjęciach gości Liam i Niall.
Przybieram ponownie pozycję całkowicie leżącą, jednocześnie zamykam oczy, kiedy słyszę kroki i pukanie do drzwi. Nie chce z nikim rozmawiać a w szczególności z Harry'm. Jego pomoc była zbawieniem, jednak mimo wszystko liczyłam na to, że zostanie i choćby obejrzy ze mną film. Ale cóż, to jest Harry, jego humory są bardziej skomplikowane niż te Grey'a.
Zamykam oczy i używam moich zdolności aktorskich, kiedy ktoś wchodzi do pokoju. Słyszę szuranie i skrzypienie łóżka na samym końcu.
-Ana, Ana skarbie.-nieskazitelnie ciepły głos Anne rozbrzmiewa w moich uszach, jednocześnie ściska za serce. Czuję się bardziej brudna faktem, że ona mi pomaga a ja ją okłamuję, kłamstwo nie jest wielkie ale jednak.
Udaję, że ziewam i lekko podnoszę się do pozycji siedzącej. Głupio by było od razu wstać i funkcjonować normalnie, chce dociągnąć tę obrzydliwą grę do końca.
-Przepraszam, że Cię budzę, ale jest godzina 11 a Ty nie jadłaś od wczoraj nic.-mówi lekko głaszcząc moją wolno puszczoną dłoń. Przełykam ślinę chcąc zwilżyć wyschnięte gardło, chociaż to niewiele pomaga.
-Wiem, że czujesz się zagubiona ale nie musisz się wstydzić czy czuć się niezręcznie.-mówi uśmiechając się szeroko wstając z łóżka, wyciągając w moją stronę dłoń z idealnymi paznokciami i gładką skórą czego dowiaduję się chwytając ją. Kobieta uśmiecha się i ciągnie mnie poza pokój Harrego. Wiem, że muszę tam wrócić i posprzątać, nie lubię bałaganu w życiu i w pokoju.
Schodzimy po schodach i od razu wchodzimy do kuchni, która jest ogromna. Ma ciepły mleczny kolor i wielki brązowy drewniany stół na środku z krzesełkami pod pasowanymi do ogółu. Kuchnia jest przyjemne i daje uczucie bycia w domu.
-Na co masz ochotę kochanie?-pyta podchodząc do lodówki. Wstydzę się poinformowania o moich potrzebach względem posiłków. Cholera, teraz zjadłabym cokolwiek, mój brzuch woła o jedzenie od wczoraj.-Śmiało, śmiało.-ponagla.
-Wystarczy kawa.-szepce splatając pod stołem palce. Czuję się zażenowana.
-Nie najesz się kawą Anabel'o. Zrobię Ci płatki na mleku.-mówi a ja jedynie skinam głową, choć wiem, że ona tego nie zobaczy, w końcu stoi tyłem.-Kocham moje dzieci, ale kiedy przychodzą do mnie choćby na dziesięć minut, moja lodówka staję się pusta.-podśmiewam się z jej opowieści.
Pani Styles podchodzi do mnie z miską ciepłego mleka napełnionego czekoladowymi płatkami w kształcie misiów. Pierwszy raz je widzę.
-Mogłabym iść po zakupy jeśli Pani zechce.-dopiero kiedy zjadłam odważyłam się powiedzieć. Kobieta cały czas krząta się koło lodówki, albo podchodzi do szafek i ściera z nich niewidzialne okruchy.
-Mów mi po prostu Anne.-w końcu znam jej imię!-Jeśli możesz to byłoby niesamowite.-widzę jej skrępowanie. Ciało ma spięte i co chwile przygryza dolną wargę.-Mogę zdradzić Ci mały sekret?--rzuca ścierkę do zlewu i siada koło mnie. Skinam głową a ona bierze głęboki oddech i zaczyna mówić.-Idę dzisiaj na randkę.-szepce jakby bała się, że ktoś usłyszy. Otwieram szeroko oczy i uśmiecham się szeroko. Anne jest cudowną i piękną kobietą, ale nie wiedziałam, że samotną.
-To dobrze, znaczy chyba tak, prawda?
-Z jednej strony tak. Edward jest cudownym mężczyzną, jest troskliwy i czuły, ale boję się tego, że Harry go nie polubi.-krzywi się.-Wiem, że jestem dorosła i mogę decydować o sobie, ale po odejściu taty Harrego i Gemmy, oni ale przede wszystkim Harry stał się bardzo nadopiekuńczy. Zachowuje się jak mój tata a nie syn.-śmiejemy się razem.-Poza tym on o niczym nie wie.
-Harry jest dorosły i Pani też.-kobieta marszczy brwi na co poprawiam się szybko mówiąc do niej po imieniu.-Każdy zasługuje na szczęście i oni chcą czy nie chcą muszą się pogodzić z faktem, że jesteś szczęśliwa u boku Edward'a.-Anne chwyta moje dłonie i ściska je mocno w geście podziękowania.
-Dziękuję Anabel, jesteś cudowną osobą.-uśmiecham się.
-Nie ma za co. Umm jest już prawie 12, więc może zrób listę zakupów a ja pójdę się przebrać.-kobieta skina głową a ja jedynie się uśmiecham i wstaję od stołu. Wchodzę po schodach, automatycznie kierując się do pokoju, w którym miałam spędzić więcej niż jeden dzień.
Otwieram torbę i wyciągam z niej czarne spodnie i niebieski sweter, nie mam pojęcia co mogę założyć innego. Przebieram się szybko, postanawiając, że wykąpię się wieczorem, kiedy poczuję się pewniej. Zsuwam sweter jak najniżej i momentalnie orientuje się o braku spakowanych książek. Nie mam ze sobą nic a muszę iść jutro do szkoły.
Podchodzę do łóżka i wyjmuję spod poduszki telefon, nim wybieram numer do Styles'a, widzę kilka nieodebranych połączeń i wiadomości od Elizabeth. Ignoruję  je, nie mam ochoty nawet słyszeć jej głosu. Naciskam słuchawkę obok kontaktu zielonookiego i czekam tylko trzy sygnały.

-Czego?-burczy niemiło na co marszczę brwi i powstrzymuję się od płaczu.
-Nie mam ze sobą książek a jutro mam szkołę. Mógłbyś mi je przywieźć?
-W porządku.
-Moja torba jest u Justin'a, więc..
-Powiedziałem w porządku!-krzyczy na co zagryzam wargę i rozłączam się. 

Moje oczy zaczynają piec z powodu napływających łez. Siadam na łóżku uświadamiając sobie, że słowa siostry odblokowały jakąś emocjonalną barierę, która nigdy nie powinna zostać zburzona. Czuję się jak wrak człowieka.
Wycieram łzy i uspokajam oddech wiedząc, że Anne czeka na mnie na dole. Biorę ponownie serię głębokich oddechów, jednocześnie wkładając pieniądze i telefon do jednej kieszeni. Schodzę po schodach i kieruję się do kuchni, wiedząc, że w niej będzie na mnie czekać Pani Styles. Nie myliłam się. Kobieta uśmiechając się podaje mi reklamówkę, do której mam spakować zakupy, pieniądze i na żółtej kartce listę zakupów. Przez chwilę się kłócę mówiąc, że mam jeszcze kilka groszy przy sobie i mogę kupić wszystko, jednak zostaję odprawiona z kwitkiem i sekundę później człapię do pobliskiego sklepu spożywczego.
Zasuwam wyżej kurtkę, kiedy czuję mocniejszy powiew wiatru, nienawidzę takiej pogody.
Droga do sklepu zajmuję dziesięć minut, i gdyby nie fakt, że pogoda jest beznadziejna to pewnie poszłabym na spacer, jednak wykluczam tą opcję. Otwieram drzwi i chwytam czerwony koszyk. Sklep jest mały ale przytulny, byłam w nim dwa czy trzy razy. Witam się z Panią za kasą i wchodzę w pierwszą z czterech alejek, kupując wszystko co potrzebne. Podchodzę do kasy i płacę za wszystko, pakując rzeczy do reklamówki. To były najzwyczajniejsze zakupy - mleko, ser, chleb, kawa, nutella - bo ponoć Harry ją uwielbia i to wszystko. Odkładam koszyk na miejsce i wracam do domu licząc na odrobinę ciepła.

  Wkładam resztę składników do lodówki słuchając rozmowy Anne i Gemmy, którą miałam okazję poznać. Byłam w szoku, kiedy nasza rozmowa toczyła się sprawnie. Gemma milion razy zdążyła skomentować nasz związek i powiedzieć, że jest w szoku. Chciałam wybuchnąć śmiechem, ale wiem, że nie mogę.
Wyrzucam jednorazówkę do kosza i przysiadam się do Anne i Gemmy, które zawzięcie dyskutują o dzisiejszej randce kobiety. Oczywiście od razu kiedy weszłam do domu zostałam poinformowana o zasadzie milczenia w gronie kobiet, chodzi o to, że Harry ma nie dowiedzieć się na tą chwilę o Edward'zie.
-Wiesz jak bardzo chce iść i poznać Edward'a i bawić się jak zwykle w uspokajanie Harrego, ale mam dziś drugą rocznicę z Luck'iem.-dziewczyna się krzywi łapiąc matkę za rękę. Widzę rozczarowanie w spojrzeniu Anne, ale milczę. Nie chce się wtrącać w ich prywatne sprawy, chociaż tak naprawdę już to zrobiłam.
-Nic nie szkodzi skarbię, zabiorę ze sobą Anabel.-marszczę brwi o mało nie podskakuję z przerażenia na krzesełku. Chce zaprzeczyć i powiedzieć, jednak nie jest mi to dane, kiedy kobiety zaczynają piszczeć i mówić na jaką to laske mnie zrobią. Uśmiecham się krzywo i chce powiedzieć, że nie mogę iść, jednak Gemma zapewnia, że Harry zdębieje na mój widok. Chce po raz drugi się zaśmiać, jednak Anne informuje mnie, że zielonooki jest również zaproszony, powodując brak powietrza w płucach, przecież on mnie zamorduje.

      -Wyglądasz ślicznie.-mówi Anne przyglądając się mojej osobie z zachwytem, kiedy ja jedyne co czuję to zażenowanie, że Gemma musiała jechać do pobliskiego sklepu i kupić potrzebne rzeczy, ponieważ w jej szafie nie było nic w moim rozmiarze. Oczywiście odbyła się kłótnia kto za to zapłaci ale tym razem nie poddałam się tak szybko - moje rzeczy - ja płacę.
Plus dziewczyna się nieźle targuje więc cena nie była zbyt wielka.
-Harry oszaleje!-blondynka zaczyna piszczeć z podniecenia. W końcu jej dzieło ma oszołomić wszystkich, cóż ona ma taką nadzieję.-Poza tym Edward na Twój widok mamo też.-uśmiechamy się w stronę kobiety, która miętosi swoją czerwoną sukienkę sięgającą do kolan. Anne wygląda rewelacyjnie ze spiętymi jak moje włosami, czerwonymi ustami i czarną kopertówką.
I jeśli mam być szczera to mój STRÓJ wcale nie jest gorszy, ja po prostu czuję się nieodpowiednio w nim. A całą sytuację psuje fakt, że to dla Harrego.
Anne staje na nogi i chwyta moją dłoń podając różową torebkę z jak to nazwała Gemma
"Pierwszą pomocą dla kobiet"
-My lecimy skarbie. Szczęśliwej rocznicy i ucałuj Luck'a.-całuje córkę w usta a ja jedynie przytulam ją mówiąc "gratulacje".
Cała powaga sytuacji dochodzi do mnie w momencie, w którym wchodzimy do auta Anne a ściślej mówiąc, kiedy wychodzimy z auta, parkując przed restauracją, która jest największym Londyńskim hitem. Nie mogę złapać oddechu, kiedy uświadamiam sobie, że wypada zapłacić za swój obiad, jednak mój budżet nie pozwoli mi zamówić tu choćby wody.
-Anne j-ja.-jąkam się nie wiedząc jak mam zacząć mówić o swojej biedocie.
-Nie martw się skarbie, ta restauracja jest Edward'a, więc nie wydamy ani grosza.-skinam w odpowiedzi głową, nie mówiąc nic więcej.
Wchodzimy do budynku informując kobietę do kogo przyszłyśmy, i że za chwilę ma przyjechać jeszcze jedna osoba-Harry Styles. Miła Pani uśmiecha się do nas i prowadzi do oddzielnej sali, która mieści się na samym szczycie budynku, hm to jest 5 albo 6 piętro.
Dziękujemy blondynce, wchodząc do odpowiedniego pomieszczenia. Na wejściu mogę zauważyć bogactwo, przesyt, ale jednak w tym wszystkim tkwiło uczucie pewności i chęci dowiadywania się więcej o każdym szczególe, który buduję tę salę.
-Anne!-męski głos sprowadza mnie na ziemię. Od razu zerkam przez ramię, zauważając umięśnionego, przystojnego mężczyznę, który trzyma mocno w objęciach ciemnowłosą całując wierzch jej dłoni a dopiero później usta.
-Edward'dzie poznaj proszę dziewczynę mojego syna Anabel'e, Ana to jest mój chłopak Ed.-kobieta obejmuję go w pasie a on odwzajemnia ten gest, jednak ściska moją rękę o i uśmiecha się przyjaźnie, prowadząc chwilę później do stołu. Odsuwa przed nami krzesła informując, że zamówił dla nas. Nie gniewam się, szczerze to nawet mnie to nie obchodzi.
-Kiedy przyjdzie Harry?-Anne chce coś powiedzieć, jednak otwierające się z hukiem drzwi i postać bruneta ubranego w garnitur jest odpowiedzią na wszystko. Jego włosy są związane w męskiego koka a ja mam wrażenie, że moje kolana są jak z waty, kiedy ten siada koło mnie a ja mogę poczuć zapach jego perfum.
Zagryzam lekko wargę, pamiętając o szmince i odwracam wzrok. Zbyt długie wpatrywanie się w chłopaka mogłoby spowodować mój zawał.
-Harry.-mężczyzna mówi stanowczo jakby chciał podkreślić swoją pozycję i to tak naprawdę uświadomiło mi, że to spotkanie nie wypadnie dobrze. Edward nie wie na co się piszę, wiążąc się z matką Styles'a.
-Edward'dzie.-zasysam powietrze na warknięcie z zaciśniętych ust zielonookiego. Czuję, że za chwilę oni się pozabijają a ja i Anne będziemy musiały sprzątać cały ten syf. Spoglądam na kobietę siedzącą na przeciwko mnie i widzę jak bardzo jest jej przykro. To łamie mi serce, dzisiejszy dzień należy do niej a nie dla tego dupka, który czeka aby wszystko popsuć.
-Cóż, cieszę się, że w końcu poinformowałaś mnie o swoim związku matko.-kopię lekko nogę Harrego, jednak ten zważa się tego nie zauważać.
-Harry..-drugi raz przerywa nam coś a raczej ktoś. Trzech kelnerów zaczyna podawać przystawki a ja mam ochotę całować ich po stopach za uratowanie, choćby tymczasowo, tego spotkania.
Posiłek ląduje pod moją buzią, a ja w zamian za to uśmiecham się do przyjemnego blondyna mówiąc dziękuję, chłopak odwzajemnia uśmiech jednak szybko gaśnie odsuwając się ode mnie a w końcu wychodząc z resztą. Marszczę brwi i dopiero, kiedy odwracam się w stronę Harrego widzę dlaczego kelner zachował się jakby zobaczył ducha. Ciało Styles'a zbliżyło się do mojego a jego twarz okazywała nieprzyjemny grymas.Zaciskam dłonie w pięści pod stołem i oddycham kilka razy bardzo głęboko.
Powietrze jest coraz bardziej gęste a ja kilka razy w myślach zdążyłam wymyślić plan podpalenia stołu. Wszyscy musieliby wyjść i zaoszczędzilibyśmy obelg i niezręczności w swoją stronę. Chcąc odciąć się od tej całej sytuacji chwytam sztućce i zaczynam jeść przystawkę składającą się z łososia poskręcanego w dziwne krążki z dodatkiem brokułów.
-To jest naprawdę znakomite Edward'zie!-zachwalam posiłek do mężczyzny wiedząc, że restauracja należy do niego. Zauważam uśmiech i dumne podniesienie podbródka, zdaję sobie sprawę, że ta restauracja znaczy dla niego wiele.
-Nie musisz używać słowa znakomicie i mówić Edward'zie.-dłonie Styles'a uderzają o stół rozwalając tym samym talerz na którym znajduje się jego danie.- Wystarczy powiedzieć, że to żarcie jest dobre a on nie jest królem świata, aby zwracać się do niego w ten sposób, wystarczy Ed.-moje policzki pieką na jego ostre słowa i choć wiem, że one mają na celu obrażenie chłopaka Anne to nie zmienia faktu, że czuję jakby kierował je do mnie.
Chwytam białą chusteczkę i wycieram usta, następnie chwytam kieliszek i biorę kilka łyków białego wina, które zostało nalane przez kelnerów.
Chce wyjść stąd, uciec jak najdalej, jednak nie chciałabym zachować się w taki sposób jak Harry, który zachowuje się bezczelnie w stosunku do mężczyzny, którego nie zna i mimo, że nasz związek to fikcja, wstyd jaki odczuwam nie mógł być bardziej prawdziwy.
-Harry proszę Cię.-jęczy Anne plącząc swoją dłoń i tę o wiele większą Edward'a. Czuję pod stołem jak noga Harrego drży a jego szczęka zaciska się tak mocno, że martwię się o to, że ją złamię. Moje serce zaczyna drżeć w obawie o jego wybuch, jednak ten tylko wstaje od stołu i wychodzi na mały balkon położony po drugiej stronie sali. Przepraszam cicho parę i kieruję się za Styles'em chcąc go uspokoić, jednocześnie dając do myślenia.
Otwieram szklane drzwi balkonu, zastając chłopaka w obłoku dymu. Moje ciało zaczyna drżeć pod wpływem zimnego policzka, jednak tym razem brunet jest szybszy i w ten sposób jego marynarka ląduje na moich barkach. Marszczę brwi i patrzę na niego w szoku, jednak nic nie mówię na ten temat.
-Mama kazała Ci tu przyjść bo sama musiała wepchnąć język do gardła tego Edward'a.-wywracam oczami na jego przykry komentarz odnośnie pary. Ed nie jest zły.
-Nie, sama przyszłam.-informuje go opierając się plecami o szklane drzwi.-Sprawiasz Anne przykrość Harry.-mówię patrząc jak ten zaciąga się dymem, który po sekundzie kłębi się wśród nas.-Jesteś dość dużym chłopcem aby zrozumieć to, że Twoja matka ma prawo na szczęście u boku mężczyzny.-chce mówić dalej, jednak słyszalne mruknięcie chłopaka powstrzymuje mnie przed tym. Odrywam się od ściany i podchodzę do niego bliżej.
-Powtórz.
-On nie jest dla niej dobry, okej? Tak samo jak dla Ciebie nie jest dobry Justin tak dla niej Edward!-krzyczy wyrzucając kiepa w dół.
-Nie wyciągaj osoby Justin'a bo nie o nim toczy się rozmowa Harry!-piszczę.-Nie możesz uważać go za nieodpowiedniego, kiedy go nawet nie znasz!
-Nie muszę go znać, aby wiedzieć, że jest kutasem, który złamie jej serce!
-Nie wiesz tego, więc nie możesz chrzanić takich głupot!-odpowiadam krzykiem.-Jesteś niesprawiedliwy dyktując warunki swojej matce i oceniając Edward'a, kiedy sam co wieczór masz inną laskę!-uderzam go w klatkę piersiową.
-Ja jestem młody.-burczy a ja wybucham gromkim śmiechem.
-Oh jakby miłość i chęć zabawy ludzkimi uczuciami i ciałem były zależne od wieku, nie bądź śmieszny.-mruczę kręcąc głową. Sama nie wiem jakich słów powinnam użyć, aby on w końcu zrozumiał swoje durne zachowanie.
-Boże Ana.-jego duże dłonie zaczynają szarpać włosy niszcząc koka.-Nie mogę się na Ciebie wydrzeć, kiedy wyglądasz dzisiaj tak niesamowicie dobrze.-mówi a ja zasysam ze świstem powietrze. On nie mógł tego powiedzieć, cholera.
-Um przepraszam, tak sądzę.-marszczę brwi przygryzając wargę, cały czas uważając aby nie zniszczyć szminki.
-Wystroiłaś się tak dla mnie Anabel?-chłopak podchodzi bliżej oblizując językiem wargę, jakby chciał wzbudzić we mnie pożądanie i choć go nienawidzę to idzie mu całkiem nieźle, w końcu jest przystojny.
-Oczywiście, że nie.-odpowiadam zbyt szybko na co chłopak wybucha śmiechem. Dźgam go w klatkę piersiową aby się zamknął, ponieważ moje policzki nie mogą być bardziej czerwone jak teraz.-Tak właściwie to podobał mi się ten kelner, którego postanowiłeś przestraszyć.-mówię krzyżując ręce na piersi. Chłopak podnosi brew jakby przyjął jakieś wyzwanie i podchodzi tak blisko, że moje piersi dotykają jego klatki piersiowej. To jest niezręczne.
-Muszę bronić swojej dziewczyny.-czuję miętę i lekką woń alkoholu i papierosów, kiedy jego słowa uderzają w moje usta. Myślę, że przez chwilę moje serce stanęło, ale zaczęło bić dwa razy szybciej na widok przybliżających się ust chłopaka. Chce kazać mu przestać ale nie mogę nic zrobić, czuję się bezwładna. Jego dłonie dotykają mojego policzka a kciuk mojej dolnej wargi. Nie mogę oderwać od niego wzroku, czuję jakby kontrolował każdy centymetr mojego ciała.
-Nie jestem Twoją dziewczyną.-jakimś cudem mówię, kiedy jego usta są bardzo blisko moich. Muszę udawać sprzeciw, bo tak naprawdę ten pocałunek to coś czego potrzebuje, coś czego chce spróbować.
- But let’s pretend it’s love*-nie daje rady powiedzieć nic więcej kiedy jego malinowe usta lądują na moich. Wszystko wokół znika, kiedy chłopak przygryza moją wargę a ja oddaje się uczuciu tzw. motylków, które chcą rozerwać mi brzuch za każdym razem, kiedy jego język przejeżdża po mojej wardze.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 *- słowa w piosenki One Direction -LWWY
Rozdział dodany i to jak na mnie w dość krótkim okresie czasowym xd
Są dwie sprawy do omówienia.
1. 17 jadę na praktyki do Pogorzelicy, więc nie będzie mnie dwa tygodnie, więc rozdziału tym bardziej. Uprzedzam bo chce, aby garstka osób, które tu są czekała na mnie.
2. Prowadzę ask'a, na którym możecie zadawać pytania bohaterom jak i mojej osobie. ASK
Na sam koniec dopowiem, że ostatnio dzieje się źle między Lou a Zayn'em. Wczorajsza afera na tt była naprawdę głośna. Cóż ich kłótnie łamią mi serce, jednak mimo wszystko Lou jest niesamowity-jest za nami i broni nas. Chce ZOUIS'A!!

 

środa, 22 kwietnia 2015

Rozdział 11


             Zawieszam torbę na ramię i zbiegam po schodach jak najszybciej wiedząc, że auto Justin'a czeka na mnie na zewnątrz. Zakładam kurtkę, buty i nie mówiąc nic na pożegnanie wybiegam z domu. Chociaż wczorajsza sytuacja sprawiła, że musiałam porozmawiać kilka godzin z Elizabeth, nie mam zamiaru chować się jak tchórz, bojąc się zrobić krok poza mury mieszkania. Poza tym nie oszukujmy się, moje życie nie jest tym, które ma Danielle, czy ktokolwiek ze szkolnej elity, dlatego nie chce być przez ich zatroskanie bardziej odizolowana od ludzkości, niż jestem teraz.
Okej, może wczorajsze wyjście nie było moim najlepszym pomysłem, ale nie mogę siedzieć ciągle pod kloszem, jak jakaś pieprzona szklana laleczka. Będę wychodzić, ale nie kiedy na zewnątrz panują egipskie ciemności.
Zapinam pasy w momencie, w którym auto Justina rusza z zawrotną prędkością, nie patrząc na mnie choćby przez jedną sekundę. Marszczę brwi dopinając kurtkę pod szyję, kiedy jego smukłe palce lewej dłoni szukają czegoś w czarnym płaszczu. Wiem, że chodzi mu o papierosa, więc automatycznie otwieram okno, po czym ponownie patrzę na bruneta. Nasza relacja jest niestabilna, jak wszystko ostatnim czasem. Dał ciała zostawiając mnie bez odpowiedzi kilka dni wcześniej, jednak ja chcę omówić tę sprawę, a on unika mojego wzroku ilekroć patrzę w jego stronę. Krzywię usta i kręcę z dezaprobatą głową, nie mając siły na ciągłe przekonywanie go do rozmowy. Kiedy zechce to wie gdzie mnie szukać, ja mam czas.
Opieram głowę o szybę obserwując obiekty, które mamy okazję mijać. Kilka osób z plecakami, jakaś pani z pudlem, pijak, który nie wiem jakim cudem dał radę się upić, jest cholerna 7:30!
-Czujesz się lepiej?-odrywam swoje puste spojrzenie od krajobrazu, po to aby spojrzeć na Bieber'a. Jego dłonie owijają kierownice, a szczęka jest zaciśnięta tak mocno, że przez chwilę martwię się o to, aby nie pękła. Skinam od niechcenia głową i kiedy chce wrócić ponownie do stanu osłupienia, on na moment położył swoją dużą dłoń na moim kolanie, gładząc je lekko. Marszczę brwi i patrzę najpierw na jego dłoń a później na samego chłopaka. Widząc, że czuje się niezręcznie zabiera ją szybko, pozostawiając po sobie jedynie zimny podmuch.
Samochód zatrzymuję się na szkolnym parkingu, ale ja nie śpieszę się z wyjściem. Odpinam najwolniej jak umiem pasy, dając czas brunetowi do rozpoczęcia rozmowy i błagania mnie o litość, ale nic takiego nie robi, więc w oburzeniu wyskakuje z auta i nie czekając na Justin'a wchodzę do szkoły.
Otwieram szafkę wpisując kod i wrzucam do środka kurtkę, zmieniając od razu buty. Moje ręce trzęsą się z zimna jak również z rozczarowania jakie płynęło w moich żyłach w zamian za krew. Ten idiota pytał jak się czuje, ale jak śmiał w ogóle o to zapytać, wiedząc, że czuję się jak gówno, dzięki temu, że mnie wystawił. Tak się nie robi.
Ponownie zawieszam torbę na ramię i odchodzę w kierunku klasy w której mam lekcję. Na całe nieszczęście muszę ominąć głównego bohatera moich dotychczasowych myśli, który obściskuje się z jakąś nieznaną mi dotąd dziewczyną. Kręcę jedynie głową, nie darząc dwójki choćby dwu sekundowym spojrzeniem.
Siadam na drewnianej ławeczce pod salą numer 28C czekając na kogokolwiek z kim chodzę na zajęcia, jednak na marne. Marszczę brwi, kiedy jest dziesięć minut po dzwonku, a ani nauczyciela ani uczniów nie ma. Zwijam dłonie w pięści, czując lekkie poczucie strachu. Kieruję się w stronę ogłoszeń i dopiero, kiedy zauważam białą kartkę na której są informacje odnośnie mojej klasy, odnajduje sensowne wytłumaczenie.

"Klasa druga, dnia 15.10.2015 roku (wtorek) za zgodą dyrekcji szkolnej zostaje zwolniona z zajęć lekcyjnych na rzecz wyjścia do muzeum sztuki. Nauczyciele nadzorujący..."

Nie obchodziła mnie reszta, dlatego klnąc w myślach zbliżam się do szafki przebierając się. Nie wiem co mam dalej zrobić, bo jeśli wrócę do domu Elizabeth mnie zabije, za brak doinformowania się, a do pracy wracam dopiero w przyszłym tygodniu. Warczę sama na siebie wychodząc ze szkoły.
-Ana? A Ty gdzie idziesz?-odwracam się za siebie, jednocześnie strzelając sobie w myślach z liścia. Jak mogłam być tak bezmyślna sądząc, że wyjdę ze szkoły nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.
-Nie wiem jeszcze, nie mam zajęć bo nie wiedziałam, że wychodzimy do muzeum.-wzruszam ramionami przyglądając się jak wyraz twarzy Bieber'a zmienia się. Najpierw stara się wyczuć kłamstwo, później jest zdziwiony a na samym końcu uśmiecha się i mówi, że w takim razie on również się zerwie i pójdziemy do niego. Przystaję na prośbę, bo i tak nie miałabym nic innego do roboty niż szwendanie się po mieście.
Jedziemy w ciszy i to jest tym czego potrzebuje. Muszę odstąpić od myśli, oczyścić swój umysł, bo jeśli tego nie zrobię ciało Justina zostanie odnalezione w pobliskiej rzece z wydrapanymi oczami.
-Tylko nie przeraź się, jest u mnie paru kumpli.-mówi na co spoglądam w jego stronę. Widzę jak jego prawe oko zaczyna drgać a nos marszczy się dwa razy, jednak dopiero kiedy jego lewe kolano zaczęło podrygiwać wiedziałam, że to wszystko to była manipulacja. On wiedział, że mojej klasy nie było dzisiaj w szkole, wiedział wszystko a mimo to kłamał.
-Jesteś pieprzonym kłamcą Justin!-krzyczę jednocześnie rozpinając pasy.
-Proszę Cię Ana, musisz mnie wysłuchać a nie krzyczeć..
-Nie mów mi co mam kurwa robić!-krzyczę machając rękami jak wariatka.-W tej chwili masz mnie wysadzić, albo nie. Chce abyś mnie odwiózł do szkoły!-chłopak zatrzymuje się na poboczu, jednak w momencie, w którym chce otworzyć drzwi, on wciska jakiś guzik, blokując je.
Otwieram szeroko oczy i zaciskam dłonie w pięści, bojąc się, że mogę sprawić mu krzywdę.
-Pozwól mi..
-Odblokuj te drzwi w tej kurwa chwili!
-Posłuchaj mnie!-odpowiada krzykiem na co uspokajam się na moment. Nie słyszałam aby Justin kiedykolwiek tak się wydarł. Wzięłam głęboki oddech i przystałam na jego.-Dowiedziałem się o wyjściu Twojej klasy z pieprzonych ogłoszeń, a o tym, żeby do mnie przyszli poinformowałem ich wiadomością.-czuję wstyd, policzki zaczynają mnie piec a usta tworzą literkę "o". Przepraszam go cicho na co uśmiecha się i całuje mój policzek, jednocześnie odpalając auto.
Zatrzymujemy się na podjeździe. Wyskakuję szybko z samochodu, jednak tym razem czekam na chłopaka. Razem przekroczyliśmy próg mieszkania, które dudniło od mocnej muzyki. Chwytam ramię Justin'a ostrzegając o tym, aby mnie nie zostawiał na co chłopak jedynie przytakuję śmiejąc się, jednocześnie nakazując, abym nie ściągała butów ani kurtki. Razem weszliśmy do salonu, w którym było około 25 osób. Wszędzie były rozłożone niebieskie kubeczki, na dużej ławie pod telewizorem, który był większy niż moje pieprzone łóżko, było kilka butelek wódki. Na ziemi zauważyłam masę skrzynek z piwem a na samym ich szczycie był woreczek napełniony zielonym gównem, które paliłam zeszłym razem.
-Siema Bieber! Kto jest Twoją dzisiejszą towarzyszką?-smród jaki wydostawał się za każdym razem, kiedy blondyn otwierał usta był tak okropny, że musiałam zakryć nos. Nie chciałam sprawić mu przykrości, chciałam jedynie nie zwymiotować na piękny biały dywan.
-Uspokój się Jai.-ostrzega śmierdziela.-To jest Ana, moja przyjaciółka i jeśli choćby Twój paznokieć dotknie końca jej włosa, dostaniesz tak w pysk, że jedyne o czym będziesz myślał to wprawienie jedynek.-dociska mnie do swojego boku, łącząc nasze dłonie, dając mi w ten sposób poczucie bezpieczeństwa i uczucie spokoju.-Masz ochotę napić się czegoś skarbie?-szepce do mojego ucha. Kilka myśli przetacza się przez moją głowę. Jest godzina 8:30 i mam zamieniać się w pijaka pijąc o tej godzinie?-Tylko jeden kubek.-jego oddech uderza o moją szyję na co muszę przymknąć oczy. Szyja to najwrażliwszy punkt w moim ciele, stąd ta reakcja. Skinam głową i od razu w mojej ręce ląduje kubek. Przechylam go odchodząc kawałek od Justin'a. Czuję żrące uczucie w moim gardle, na co się krzywię i zamykam oczy. Proszę o jakieś picie i ku mojemu zaskoczeniu ten sam śmierdzący pijaczyna wręcza mi odkręconą butelkę coli. Dziękuję uśmiechem i sama nie wiem, kiedy kolejna zawartość trzech kubków ląduje w moim żołądku.

    Uczucie uniesienia sprawia, że czuję się lepiej i nim mogę się zorientować jest godzina 17 a ja bawię się świetnie. Od dłuższej chwili moje ciało pokłada się ze śmiechu na kanapie, podczas gdy jeden z kolegów Justin'a opowiada gówniane żarty, chociaż w tej chwili słowo "kamień" spowodowałby mój śmiech.
-Muszę wiedzieć gdzie Justin.-uspokajam oddech, siadając na kanapie.
-Na górze z jakąś panną.-przytakuje głową i wstając, kierując się na górę. Dłuższą chwilę musiało to zająć, jednak kiedy to się udało automatycznie skierowałam się do sypialni przyjaciela. Nie patyczkuję się w pukanie, tylko otwieram drzwi. Widzę jak jego głowa porusza się na jej lewej piersi na co marszczę brwi.
-Wystarczy, kurwa serio.-zasłaniam oczy i cierpliwie czekam aż dziewczyna wyjdzie. Kiedy to się dzieje podchodzę do łóżka i kładę się na nim bez zbędnych ceregieli. Okrywam swoje ciało kołdrą i ziewam.
-Serio Ana, jesteś nienormalna.-dźwięczny śmiech Justin'a sprawia, że otwieram oczy i również się uśmiecham.
-Chciałam spać, a tylko ten pokój ma zamek.-wzruszam ramionami, zmieniając pozycję na siedzącą.-Chcesz to mogę wyjść.
-Jesteś zalana, nie puszczę Cię nigdzie.-jego ciało siada na przeciw mojemu na co śmieje się lekko. Wygląda pięknie z roztargnionymi włosami i spuchniętymi ustami. Jego ciało jest coraz bliżej a ja nie mogę powstrzymać uczucia pożądania. Nasze usta łączą się z brutalną siłą, przez co moje ciało ponownie opada na poduszki. Owijam swoje nogi wokół jego talii, chcąc mieć go bliżej siebie. Usta Bieber'a zjeżdżają na moją szyję. Zagryza jedno miejsce na co jęczę, wiem, że dzisiejszy dzień będzie ciężki do wyjaśnienia, ale nie obchodzi mnie to, na pewno nie teraz. Chłopak zwilża podrażnione miejsce, aby po sekundzie ponownie je zagryźć. Zamykam oczy oddając się uczuciu błogiego podniecenia, do póki nie słyszę ostrego walenia w drzwi, jednak nasze ciała odrywają się od siebie w momencie, w którym Justin opada na ziemię. Piszczę szybko, podbiegając do jego napastnika, którym jest pieprzony Zayn wraz z Harrym. Justin stara się bronić i gdyby nie fakt, że jest ich dwóch z łatwością dałby radę wydostać się z opresji. Panikuję przez dłuższą chwilę, i motywacją do działania jest jęk rozpaczy Justin'a i jego krew spływająca na białą koszulkę. Otwieram szeroko oczy i uderzam pięścią w plecy Harrego. Moje uderzenie pozostaje obojętne, dlatego wykorzystuję sprawdzoną metodę-ciągnę go za włosy, odchodząc z nim do tyłu. Jego ręce szybko odnajdują moją, która trzyma włosy i wyrywa się. Trzyma mnie przodem do siebie, dlatego wykorzystuję chwilę i podnoszę kolano zderzając się z jego czułym miejscem. W momencie, w którym chłopak zwija się z bólu do pokoju wbiega Elizabeth, odciągając Zayn'a. Jej ostre spojrzenie tnie moją skuloną osobę na kawałki. Czuje się podle, tak bardzo podle bo to wszystko moja wina. Mogłam kurwa wrócić po prostu do domu.
-Jesteś pijana.-mówi, jednak nie mam odwagi się odezwać. Stoję cicho w miejscu obserwując Elizabeth, Justina, który ściera krew koszulką, Zayn'a który jedynie się przygląda a na Harrego nie chce patrzeć.-Jesteś kurwa pijana!-krzyczy.-Jak możesz być tak nieodpowiedzialna aby drugi raz wchodzić w to samo gówno! Myślałam, że stałaś się odpowiedzialniejsza po tym wszystkim, ale Ty po prostu zamiast iść do szkoły, przychodzisz tu i pijesz! Jesteś małą idiotką, wiedząc, że jeszcze wczoraj brałaś leki! Chciałam być obojętna na Twoje wybryki, chciałam wierzyć, że nie sprawiasz problemów, ale problemy to Twoje drugie imię! Zayn się na Ciebie skarżył, każdy inny też! Jesteś niemiła, podła i wredna! I wiesz co? Tak bardzo żałuje, że rodzice nie wzięli ze sobą do tego jebanego samochodu Ciebie!-otwieram szeroko usta czując jak jej słowa rozrywają mi serce.
-Elizabeth..-mówi Zayn, jednak zostaje zignorowany.
-Miałabym święty spokój! Mogłabym żyć jak chce żyć, chociaż wiesz co Ana? Wydaje mi się, że oni popełnili samobójstwo, to nie był wypadek, bo mając taką córkę jak Ty sama chciałabym umrzeć! Żałuje, że mam Cię pod opieką, jesteś...-łzy sunęły po mojej twarzy i nie chciałam ich zatrzymywać. Jej słowa zabiły mnie, nie fizycznie ale psychicznie. Nie mogę uwierzyć, że kiedykolwiek była w stanie powiedzieć w moją stronę tyle okropnych słów, wiedząc, że strata rodziców była czymś co spowodowało mój rozkład. Wiedząc to, brnęła w obrażanie i doszczętne wyniszczanie mojego serca.
Ominęłam jej ciało i nie biorąc ze sobą nawet kurtki czy torby, wybiegłam z domu. Nie chciałam nikogo widzieć, nie chciałam ich znać. Jak mogła mi powiedzieć to wszystko?
Biegłam Londyńskimi ulicami ignorując zimno jakie opanowywało moje ciało. Łzy nadal sunęły po pliczkach, ale ja nie starałam się ich ścierać, wiedząc, że na ich miejsce wstąpią nowe.
   Zatrzymuje się pod domem i wbiegam do niego, ignorując dziwaczne spojrzenia reszty chłopców. Zamykam się w pokoju i automatycznie wyciągam walizkę spod łóżka, pakując do niej kilka bluzek, spodnie i bieliznę.
-Jestem chodzącym problemem kurwa tak?-krzyczę sama do siebie, sięgając na szczyt szafki, wyciągając z niej słoik z pieniędzmi. Nie wiem ile ich tu jest, miałam je zatrzymać na wesele Elizabeth, ale pieprze to. Chowam całość do kieszeni. Zamykam walizkę i zrzucam ją z okna na tył domu, wiedząc, że dołem nie wyjdę. Wyjmuję z szafy kurtkę i naciągam ją na siebie.

"Tak bardzo żałuje, że rodzice nie wzięli ze sobą do tego jebanego samochodu Ciebie!"

Jej słowa odbijają się echem w mojej głowie.


"To kurwa nieprawda! nie jestem problemem!"

-Ana? Wszystko okej?-pukanie do drzwi i spokojny głos Liam'a zmuszają mnie do szybszego wyjścia.
-T-tak po prostu muszę się przebrać.-odpowiadam mając na uwadze swój rozpaczliwy ton.
-Okej, poczekam na dolę. Zrobiłem ciasteczka, więc obejrzymy coś i mamy przekąski.-odpowiada i w momencie, w którym słyszę jak schodzi, wyskakuję z okna. Tutaj nie jest wysoko, więc mam pewność, że moje kości będą w całości. Chwytam walizkę i przebiegając przez ogród kieruję się na peron. Nie wiem dokąd chce jechać, wiem, jedynie, że jak najdalej stąd.
Wyciągam telefon w momencie, w którym słyszę dzwonek informujący mnie o połączeniu. Na wyświetlaczu widzę twarz Elizabeth, na co rozłączam się. Nie chce jej znać.
Kolejne połączenie jest od Zayn'a, jakby idiota myślał, że odbiorę.
Zliczyłam około 25 połączeń ogólnych.
Weszłam na stację, podchodząc do okienka. Rozejrzałam się po pomieszczeniu uważnie skanując każdy detal, chcąc zaoszczędzić na czasie. Pytanie czy chciałam wyjechać? Tak, czy to zrobię? nie. Jestem zbyt strachliwa aby wsiąść do pociągu sama, poza tym konduktor od razu poinformowałby policję, na widok nieletniej dziewczyny całej zapłakanej.
Przeprosiłam Panią za oknem i wyszłam z budynku, kierując się w jedno miejsce, które może pomóc mi duchowo. Muszę uspokoić swoje myśli, ale jedno wiem na pewno. Elizabeth popełniła ogromny błąd mówiąc to wszystko. Nie powinna nigdy poruszyć tego tematu.
Ponownie wyjmuje telefon, kiedy słyszę dobrze mi znany dźwięk przychodzącej wiadomości.

Harry: Nie rób nic głupiego, okej?
Ja: Pierdol się, okej?

Nie muszę długo czekać na odpowiedź.

Harry: Jesteś zła, roztrzęsiona rozumiem Cię. Powiedz gdzie jesteś, przyjadę, zabiorę Cię do domu i pogadacie z Elizabeth. Ona żałuje swoich słów.

Biorę głęboki oddech.


Ja: Jestem w drodze do NY.

Harry: Odwróć się.

Biorę głęboki oddech i wykonuje polecenie. Moje oczy zachodzą mgłą na widok bruneta, który stoi za mną i patrzy w sposób delikatny i współczujący.
-Jak Nowy Jork?-śmieje się słabo, nie mając siły na więcej.
-Okej a Londyn?
-Też.-odpowiada i nie wiedząc czemu przyciąga mnie do siebie, a ja rozklejam się jak małe dziecko. Chłopak siada na ziemi a ja robię to samo. Czuję się tak słaba, niestabilna i poszkodowana.
Czy przez to, że byłam pijana, zasłużyłam na tyle okropnych słów?
Szlocham głośno, kiedy jego duża dłoń zaczyna gładzić moje plecy i pomimo, że mam na sobie kurtkę, czuję ciepło jaką emituje.
Chciałabym tu zostać i zamarznąć, cokolwiek aby nie czuć okropnego uczucia odrzucenia i bólu.
-Nie chce wracać do domu.
-Byłem na to przygotowany. Zamieszkasz u mojej mamy. Masz chusteczkę.-przyjmuje podarek, wycierając oczy i wydmuchując nos.
-A oni wiedzą? Poza tym nie wiem czy to dobry pomysł, ona mnie nie zna.
-Tak, ale żadne z nich nie przyjdzie do Ciebie, kiedy nie wyrazisz na to zgody.-skinam głowę i podnoszę się z ziemi z jego pomocą.-Moja mama Cię pokocha Ana.
-Skąd wiedziałeś, że tu jestem?-ignoruję jego wypowiedź o mamie, bo wiem, że to nie prawda. Jakim sposobem ktoś kto mnie nie zna ma mnie pokochać, kiedy moja siostra nawet nie potrafi darzyć mnie tym uczuciem?
-Odkąd wyszłaś z domu, ja byłem krok za Tobą.-informuje mnie.
-Kazali Ci co?-pytam ruszając. Chłopak prycha śmiechem i patrzy na mnie mówiąc niemo "żartujesz sobie ze mnie?"
Resztę drogi przemierzamy w ciszy do póki do póty nie stajemy pod dużą furtką, mamy Harrego.
-Muszę Ci coś powiedzieć. Mama myśli, że jesteśmy parą, wie o Tobie prawdę, znaczy sytuację życiową, ale myśli, że jesteś moją dziewczyną.-nim mogę cokolwiek powiedzieć, chłopak dzwoni do drzwi a ja słyszę radosny okrzyk "W końcu!"

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam za opóźnienie względem rozdziału, jednak mój internet jest do dupy. Zresztą nic z internetem, jednak niedawno zmarła moja koleżanka ze szkoły i to było głównym powodem do mojej nieudolności zdrowego myślenia.
Rozdział i tak nie jest na wysokim poziomie, jednak musicie zrozumieć, że czuje się jak gówno. Nie potrafię zrozumieć tego co się dzieje w moim życiu, bo dzieje się zbyt wiele. Znaczy prócz pogrzebu Magdy jest dobrze, no i nie licząc kłótni z mamą. Ale jesteśmy tylko ludźmi, więc to normalne się pokłócić.
Plotę bez sensu, więc musicie mi wybaczyć.
Mam nadzieję, że rozdział zaliczy się do tych "znośnych".
Proszę Was również o aktywność i komentarze, to dla mnie naprawdę, naprawdę ważne, bo widzę kto czyta i na tym mi zależy-na odbiorze przez daną grupę czytelników.
Kończąc dodam, że dziękuję ogromnie za zeszłe komentarze, kocham Was mocno dzióbki xx

niedziela, 22 marca 2015

Rozdział 10

Ana nerwowo spogląda na kilka kolorowych tabletek, które musi połknąć. Jej gardło nie było przygotowane na przyjmowanie jakichkolwiek lekarstw, w końcu co jeśli się zadławi, udusi i umrze? Jaki to byłby wstyd, że taka duża dziewczynka umarła z powodu głupich kolorowych pigułek.
Dziewczyna marszczy brwi i przełyka nerwowo ślinę jakby co najmniej miała wykonać skok ze spadochronu, jednocześnie przyjmując kubek z herbatą od siostry. Skina w podziękowaniu głową i uśmiecha się blado, jakby chciała pokazać, że wszystko ma pod kontrolą.
-Nie bój się siostrzyczko.-kpi z niej. Elizabeth od zawsze zdaje sobie sprawę ze strachu siostry i choć brzmi to dość niegrzecznie to za każdym razem chce zaśmiać się głośno i powiedzieć, że jej gardło nie takie rzeczy będzie musiało połknąć, ale wie, że nie wypada w końcu jest jej starszą siostrą.
-To nie jest śmieszne Elizabeth.-brunetka ciągle wpatrując się w kolorowe tabletki, odpowiada. Wie, że jej paranoiczny strach powoduje głupie żarty, śmiechy i idiotyczne komentarze, ale Ana jest tylko człowiekiem. Ma prawo czuć strach, to jest nierozłączna rzecz ludzkiej egzystencji.
-Po prostu to połknij. Te leki mają wielkość biedronki, więc nie dramatyzuj.-siostra wywraca oczami naciskając na Ane, która w wyrazie dezaprobaty odsuwa ręką leki.-Zaaayn!-Elizabeth wiedząc, że znajduje się w pozycji przegranej woła swojego chłopaka, brunetka słysząc wołania jedynie parska śmiechem. Od ostatniego feralnego zdarzenia z Mulatem, który nie przyjechał po nią nie zamienili ze sobą zbyt wiele słów. Mówili sobie z grzeczności "cześć" albo "dobranoc", nic więcej. Zayn nie raz starał się błagać niebieskooką o przebaczenie, jednak jej charakter wojowniczki dał o sobie siwe znaki.
Nim Ana mogła pomyśleć coś więcej do kuchni przyszła cała piątka tych głupich chłopców, którzy siedzą u nich całymi dniami. Choć ciężko w to uwierzyć dziewczyna nie polubiła żadnego z nich na tyle, aby mogła swobodnie dosiąść się do nich na kanapie i obejrzeć film. Nie chciała spędzać czasu z tymi świrami, a jedyne co ich łączyło to Zayn i Elizabeth, no może jeszcze powietrze, nic więcej. 
Pomimo faktu, że każdy z nich pilnował dziewczyny dzień w dzień, ona nawet nie zwracała na nich uwagi. Było to ciężkie zważywszy na to, że co chwile któryś z nich wchodził do jej pokoju i nakazywał coś zjeść albo wziąć syrop czy leki, i choć Ana chciała powiedzieć im, aby spieprzali to i tak by nic to nie zmieniło. Oni są jak nieleczona grzybica stóp, zawsze wracają i strasznie ciężko jest ich się pozbyć.
-Musisz połknąć te głupie lekarstwa aby iść jutro do szkoły.-pierwszy na odwagę zdobył się Liam. Dziewczyna podniosła na niego mętne spojrzenie, wykrzywiając twarz w geście grymasu. Payne był zawsze dla niej miły, nigdy nie zdarzyłoby się, aby powiedział w jej stronę jakiś głupi tekst, po którym płakałaby kilka godzin jak to miał w zwyczaju Harry, zawsze pytał się jej o zdanie a nawet kilka razy przemycił do jej pokoju  ciasteczka swojej babci, ale to nie zmieniało faktu, że on nadal jest kolegą Harrego, więc na pewno jest taki sam jak on, jedynie kryje się za maską miłego przystojnego chłopca od ciastek.
-I tak do niej jutro pójdę, więc czy połknięcie tych lekarstw jest naprawdę konieczne?-dziewczyna podnosi kąciki ust, chcąc przekonać do swoich racji siostrę, która stoi niewzruszona. Jej dłonie spoczywają na biodrach a wzrok mówi "nie igraj ze mną siostrzyczko" na co Ana się kuli.
-Nie bądź strachliwą pizdą.-dziewczyna rzuca swoje spojrzenie w kierunku Harrego. Chłopak nonszalancko opiera się o ścianę i patrzy na nią przeszywającym gardzącym spojrzeniem. Ana zdążyła poznać Harrego, a raczej jego gorszą stronę, bardzo dobrze. Codziennie musiała słuchać jego obrzydliwej paplaniny o laskach, które zaliczył, albo obraźliwych w jej stronę komentarzy i choć chciała udawać niezgiętą to zawsze wracając do pokoju płakała wmawiając sobie, że jest fatalnym człowiekiem, który nie zasługuje na to, aby chodzić po ziemi, a to wszystko przez tego kudłatego pacana.
Brunetka marszczy brwi i wstaje z krzesła, jednocześnie chwytając w prawą dłoń tabletki, a w lewą kubek z herbatą. Bierze głęboki oddech i odchodzi od stołu, zatrzymując się dopiero przez aroganckim brunetem.
-Nie wiem, kto upoważnił Cię do traktowania mnie w ten sposób, ale jeśli to sprawia, że Twoje ego zostaje podbudowywane, to śmiało.-i kiedy chce odejść do jej głowy wpada jeszcze coś. Ana uśmiecha się pusto i spogląda na Harrego przez ramię.-A tak nawiasem mówiąc. Bycie strachliwą pizdą, ma się nijak do bycia męską dziwką, ja przynajmniej mam pewność, że nie zachoruje na jakiegoś syfa czy coś.-śmieje się gorzko i odchodzi, zostawiając za sobą kuchnie pełną śmiechów.

  Anabel mając za sobą połknięcie przeklętych tabletek postanowiła wyjść na spacer, korzystając z nieobecności siostry i faktu, że Zayn zostawił w domu jedynie Louis'a, który drzemie na kanapie, biedny nawet nie skończył oglądać jakiegoś wojennego filmu. Zakłada buty kurtkę i kusi się również na czapkę. Chowa telefon do kieszeni i po cichu wychodzi z domu najciszej jak potrafi. Jej ciało od razu atakuje fala zimnego wrześniowego powietrza, ale Ana jedynie się uśmiecha. W końcu może wyjść poza mury swojego domu, może poczuć ostre powietrze, to wszystko było dla niej zakazane przez ostatnie dwa tygodnie.
Jej ciało kieruje się w stronę dobrze znanego baru. Droga nie trwa długo i już po 20 minutach znajduje się pomiędzy pijanym stadem ludzi. Ana marszczy brwi i podchodzi pod bar, za którym znajduje uśmiechniętą postać Jacke wraz z Eve. Choć zdziwienie jest ogromne dziewczyna postanawia zignorować, że jeszcze niedawno się nienawidzili.
-Cześć Wam.-dziewczyna mówi uśmiechając się. Dwójka znajomych wlepia w nią zagubione spojrzenia i cicho witając się.-Coś mnie ominęło?-podnosi brew.
-Niezbyt wiele, opowiem Ci kiedy wrócisz, dobrze?-odzywa się Eve na co Ana jedynie skina głową. 
Ich rozmowa toczy się około dwóch godzin. Ana zdążyła opowiedzieć jaką świnią jest Harry, opowiedziała co się działo podczas imprezy i po niej, wizytę u lekarza i podłe odzywki, ale wspomniała również o tym jak kilka godzin wcześniej dała mu do myślenia. Eve opowiedziała jej kilka sytuacji z baru, jednak nie było w tym nic niezwykłego. Zwykła szara codzienność. Ich dyskusja trwałaby o wiele dłużej gdyby nie fakt, że jej telefon dzwonił już czwarty raz.
Dziewczyna patrzy na wyświetlacz na którym po raz kolejny widnieje numer Zayn'a. Ana wzdycha głęboko i żegna się ze znajomymi, wychodząc z baru.
Niebieskooka czuje złość, czy nie może już nigdzie wyjść, nie tłumacząc się Zayn'owi czy Elizabeth? Jest dużą osobą, która potrafi o siebie zadbać.
Jest kilka chwil od domu, kiedy jej telefon ponownie dzwoni, jednak tym razem numer nie jest jej znany. Ana wywraca oczami i głęboko wzdycha w momencie, w którym odbiera telefon.
-Gdzie Ty jesteś dziewucho?-głęboki, szorstki głos Styles'a zabrzmiał w słuchawce. Ana wywraca oczami.
-Wracam, stało się coś?-pyta.
-Nic konkretnego, jeśli nie liczyć faktu, że Louis nie usiądzie na tyłku przez tydzień.-dziewczyna wybucha śmiechem wyobrażając sobie co jest tego powodem.-Nie przez to Anabel'o.-śmieje się.
-To nie jego wina.-dziewczyna broni chłopaka, cały czas uśmiechając się do telefonu.
Nim zdążyła cokolwiek dodać po drugiej stronie ulicy zauważyła czarne auto, i nie wprowadziłoby jej to w przerażenie gdyby nie fakt, że kierowca zaczął zwalniać, odsuwając szybę i wystawiając swój łysy łeb. Zauważając Ane zatrzymał się i wysiadł z auta. Przerażona brunetka zaczęła przyśpieszać.
-Coś się dzieje?-dziewczyna ma nierówny oddech. Jej głowa co chwilę odwraca się, aby upewnić się o obecności mężczyzny i on cały czas za nią podąża. Z jej zmarzniętych ust wydostaje się zdesperowane jęknięcie przerażenia.-Ana?
-Idzie za mną jakiś facet. Zobaczył mnie, zatrzymał się i idzie za mną.-wyjaśnia, poprawiając czapkę, ukradkiem zerkając na faceta, który cały czas za nią idzie.
-Idź najszybciej jak potrafisz, ale nie biegnij, zaraz powinienem być.-odpowiada rozłączając się. Drżące ciało Anabel'i idzie pewnie i prędko. Chce zacząć biec, ale boi się, że on również to zrobi, łapiąc ją szybciej. Słysząc dyszenie dziewczyna zaczęła płakać. Rozpłakała się jak małe bezbronne dziecko. Nie sądziła, że chęć zaczerpnięcia świeżego powietrza może skończyć się w ten sposób. 
Bała się, jej ciało drżało a łzy zamazywały obraz. Czując czyjeś ramiona na swoim ciele chciała zaczęła się szarpać do momentu, w którym nie usłyszała znajomego rechotu.
-Uspokój się.-dłonie niebieskookiej drżały a jej ciało opadało z sił, poprzez sytuację, która ją spotkała. Chciała jak najszybciej znaleźć się w domu, w swoim łóżku. Chciała iść spać i zapomnieć o tym, że w ogóle wyszła gdziekolwiek.
Brunet objął jej ciało ramieniem i przytulił ją do siebie. Co prawda to było czymś co wzbudziło jej zdziwienie, ale wiedząc, że gdzieś koło nich jest ten facet, po prostu oddała uścisk, chowając swoją twarz w jego ciele.
-Kto to jest?-mruczy, ale nie kusi się na podniesienie wzroku.
-Nikt ważny, chodźmy.-mruczy i chwytając nadgarstek dziewczyny, kierują się w stronę domu, zostawiając za sobą tajemniczego mężczyznę..

******************************************************************
Przepraszam, że rozdział dodaje dopiero dzisiaj, jednak brak internetu i choroba robią swoję.
Mam nadzieję, że rozdział nie jest bardzo oklepany.
Wprowadziłam również narrację 3 osobową i co sądzicie o niej? Pisać z perspektywy Anabeli czy w 3 osobie? Co wam się bardziej podoba?
Komentujcie i obserwujcie.
Jeśli chcecie być informowani wpisujcie swoje aski tt i fb w rubryczce po lewej.
Ps. Słyszeliście aferę z Elounor i Zerrie?
Szczerze powiedziawszy mam nadzieję, że z Elounor to fake bo kocham ich tak bardzo a co do Zerrie to się cieszę, według mnie tego  "związku" i tak nigdy nie było a z tą blond lasią z tatuażami wygląda naprawdę uroczo *-*
Dobra nie ważne XD Kto co lubi, oczywiście :D
Kocham mocno xx
 

niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 9

Moje dłonie mocno chwytają za fotel samochodu, kiedy duże dłonie Harrego chwytają nogawki moich spodni od piżamy, chcąc wyciągnąć mnie z auta.
Wszystko zaczęło się w momencie, w którym zatrzymaliśmy się na parkingu tuż obok przychodni. Czerwona lampka w mojej głowie przybrała krwisty kolor a ja o mało nie popłakałam się na samo wspomnienie tego okropnego zapachu, który otacza cały budynek.
Moje policzki pieką od krzyku, zresztą jestem pewna, że Harrego dłoń, w którą kopnęłam nie ma się w lepszym stanie.
Moje paznokcie są pewnie połamane, od wbijania się w fotel, ale mam to gdzieś. Błędem było przyjechanie do miejsca, które wywołuje u mnie taki strach, byłam i zresztą jestem głupia, będąc tu. Oczywiście, że mogę zwiać i chciałabym to zrobić, jednak wiem, że ludzie na sam widok mojej różowej piżamy w kolorowe kropki pękną ze śmiechu, albo zadzwonią do szpitala psychiatrycznego, informując ich, że jedna z pacjentek uciekła.
-Przestań być tchórzem!-brunet krzyczy i ciągnie mocniej moją lewą nogę. Staram się kopać i szarpać, ale jego uścisk jest zbyt silny i stabilny. Gdybym mogła chociaż na chwilę odetchnąć i wyjąć tą pieprzoną kartę od dekodera ze stanika, wydaje mi się, że dałabym radę zablokować się w aucie.
Jeden z moich ciapków upada na ziemię, dlatego czuję zimny wiatr na rozgrzanej stopie.
Nie mówię nic, jednak wzmacniam swój uścisk. Harry jest zdenerwowany, jednak nie obchodzi mnie to. W końcu gdyby nie fakt, że brak mu manier, nigdy w życiu nie musiałby szarpać się ze mną.
Jego dłoń zaczyna łaskotać moją stopę na co śmieje się głośno tracąc czujność, ponieważ już po chwili, mój tyłek ląduje na kostce. Marszczę brwi i podnoszę wzrok na roześmianego Harrego.
-Nie idę tam.-mówię stanowczo i wstaję. Odchodzę kawałek chowając się za autem, aby chłopak nie mógł mnie złapać zbyt szybko.
-Nie mów, że zebrało Ci się na zabawę w berka!-krzyczy i wyrzuca ręce w powietrze.
-Nie zebrało.-kręcę głową i oddycham głęboko. Ta szarpanina wyczerpała resztki mojej energii, której nie było zbyt wiele. Choroba i brak kondycji robią swoje.-Po prostu wejdźmy do auta, a w domu powiem Zayn'owi, że była zbyt wielka kolejka, albo, że lekarz był zboczeńcem.-wzruszam ramionami, wiążąc w międzyczasie włosy w roztrzepanego kucyka.
-Jesteś wariatką!-mówi dość głośno na co wybucham śmiechem i kręcę głową.
-Cokolwiek co sprawi, że pojedziemy do domu.-chłopak zaciska szczękę i marszczy brwi. Ten widok powoduje lekki strach, w końcu on prawie zabił mężczyznę kilka dni wcześniej.
-Mam inny pomysł. -skinam głową na znak, żeby mówił dalej.-Jeśli w 10 sekund Cię nie złapię, to jedziemy do domu, jednak jeśli zdołam Cię złapać, Ty grzecznie wejdziesz do budynku, stoi?-myślę nad wszystkim co powiedział i zastanawiam się czy w tym wszystkim mam jakiekolwiek szansę. Delikatnie przytakuję głową na co chłopak się uśmiecha, grzebiąc w telefonie.
-10 sekund, od....teraz.-krzyczy na co piszę i zaczynam kręcić się wokoło auta. To wszystko dzieje się tak szybko, że nie jestem w stanie mrugnąć, ani złapać jednego oddechu, kiedy jego ręką chwyta mój nadgarstek. Piszczę i chce się wyrwać, jednak chłopak jest zbyt silny.
-Nie ma oszukiwania Anabel'o.-karci mnie niczym wzorowy tata i ciągnie w stronę przychodni, wcześniej blokując samochód i podając zaginionego ciapka. Mój wzrok jest wbity w ziemię, kiedy on cały czas prowadzi mnie w stronę wejścia. Czuję jak policzki zaczynają mnie piec, w reakcji na jego dotyk i to jest to, czego nie rozumiem. Niby się go boje, w końcu widziałam go pełnego furii, a teraz idzie ze mną niczym brat i jest w porządku. Wiem, że Harry to nie Grey, aby mieć 50 twarzy, jednak jestem pewna, że ma ich w zanadrzu chociaż połowę tego i to sprawia, że czuję się w jego towarzystwie niespokojna. Nie wiem kim za chwile zacznie być. 
Słyszę jak drzwi się otwierają i w momencie, w którym wchodzimy do środka, a ja czuję ten okropny zapach, ciągnę mocno swoją rękę, chcąc aby Harry mnie puścił. Chce zacząć płakać, ale nie chce aby myślał on jak i wszyscy tutaj, że zachowuje się jak dzieciak.
-Był zakład, który przegrałaś, więc masz być grzeczna.-jego twarz jest strasznie blisko w momencie, w którym wypowiada te słowa. Czuję miętowy oddech pomieszany z dymem papierosowym i wodą kolońską, której zapach drażni mój nos.
Wywracam oczami, jednak nie kuszę się aby powiedzieć nic więcej. Jestem przerażona w momencie, w którym podchodzimy do małego okienka, za którym kryje się ładna blondynka, której piersi widać nawet przez biały kitel.
-Anabel Evans.-Harry mówi za mnie na co dziewczyna skina głową i prosi o nazwę ulicy i numer domu, jak również datę mojego urodzenia. To wszystko o co prosi zostaje powiedziane przez bruneta, dlatego czuję się jakbym była niemową.
-Umiem mówić Harry!-syczę dość głośno, ponieważ zwracam uwagę pielęgniarki, która właśnie kieruje kartę w moją stronę.
-Serio? Nie zauważyłem.-ton jego głosu jest zimny, dlatego przez mój kręgosłup przebiega zimny pot. Nie jestem zdziwiona jego zachowaniem, ponieważ jego twarze często zastępują siebie nawzajem. Nim się zorientuje zacznie być miły a później wykrzyczy jak bardzo mnie nienawidzi. Myślę, że przy Harrym Christian Grey jest prostym człowiekiem i nie tak skomplikowanym jak opisuje go książka.
Blondynka rzuca nam zdziwione spojrzenie na co się krzywię, wyrywam jej kartę zdrowia i zaczynam odchodzić w stronę gabinetu. Nadal się boję, jednak nie potrafię spędzić w towarzystwie tego oszołoma ani sekundy dłużej. Kim on do cholery myśli, że jest?
Chichot, sprawia, że odwracam się przez ramie i zauważam jak dziewczyna zapisuje coś na kartce papieru i podaje ją brunetowi, który ślepo wgapia się w jej piękną twarz, jednak przyjmuje świstek i wkłada go do kieszeni. To wszystko powoduje, że czerwień wpływa na moją twarz.
On był dla mnie niemiły, aby poderwać tę blond szmatę, wiem to. Przełykam ślinę wyciągając telefon z kieszeni kurtki, w której cały czas siedzę. Wybieram numer Justin'a, który odbiera po pierwszym sygnale.
-Ana to Ty żyjesz?-tęskniłam za jego delikatnością. Wszystko co kierował w moją stronę było przesycone troską i uczuciem. Kocham Justin'a i nie mogę wyobrazić sobie, życie bez niego.
-Myślę, że tak.-chrypię w jego stronę na co się śmieje.-Nie śmiej się ze mnie.-karcę go na co ucicha i pozwala mi mówić dalej.-Mógłbyś proszę przyjechać do przychodni? Jestem z Harrym, ale zapomniałam przez moment jak bardzo go nienawidzę i brzydzę się nim.-zerkam na chłopaka, który odwraca swoje spojrzenie od blondynki, po to aby spojrzeć na mnie. Widzę jak jego szczęka się zaciska i zaczyna iść prosto na mnie.
-Będę nim zdążysz wejść do gabinetu skarbie.-uśmiecham się i skinam głową, chociaż wiem, że on tego nie zauważy.-Bądź spokojna i ostrożna, dobrze?
-Jasne.-odpowiadam.-Muszę kończyć, ponieważ Pan król i władca odlepił swój wzrok od cycków pielęgniarki, która nawiasem mówiąc ma je sztuczne.-Justin prycha śmiechem a ja robię to zaraz za nim.
-Muszę to zapisać.-informuje mnie na co wywracam oczami, nadal cicho chichocząc.-Pa maleńka.
-Pa mały.-mówię i rozłączam się, akurat w chwili, w której brunet staje nade mną.
Nie mam ochoty patrzeć na jego twarz, dlatego zaczynam oglądać obrazki, które widnieją na białych ścianach. Kilka postaci z kreskówek, które kiedyś oglądałam jednak ich nie pamiętam, kwiatki, samochody i nawet kilka zwierząt. To wszystko ma sprawić aby pacjenci byli spokojni, jednak ja taka nie jestem.
Spoglądam na chłopaka dopiero w momencie, w którym chrząka i wskazuje na drzwi, które się otworzyły. Stała w nich starsza lekarka, która mała na twarzy przylepiony uśmiech. Ona nie może być normalna.
Spuszczam głowę, wchodząc do gabinetu.

  Wychodzę z gabinetu spokojniejsza niż kiedy tu wchodziłam. Okazało się, że mam lekkie zapalenie płuc i powinnam nie chodzić do szkoły przez następny tydzień, kurując się. Jeśli poprawa nie będzie widoczna zamiast antybiotyku, będę musiała dostawać zastrzyki, dlatego tak ważne jest abym była zdrowa. Dziękuję pani doktor, zamykając za sobą drzwi. Patrzę na świstek papieru na, którym znajduje się recepta na jakieś leki, ale nie daje rady odczytać lekarskiego pisma, dlatego chowam kartkę do kieszeni w piżamie .
Nigdzie nie widzę Harrego i Justin'a, dlatego czuję się niespokojna, ponieważ wiem, że nie mogę zostawić ich samych ani na chwilę, przecież oni się pozabijają.
Kieruję się w stronę cycatej blondynki, jednak jak na złość jej również nie ma. Fukam pod nosem, jednak zatrzymuje się o krok od damskiej toalety słysząc charakterystyczne dla całowania mlaskanie. Zwijam dłonie w pięści i wchodzę do toalety. Udaję zaskoczoną, kiedy zauważam ciało Harrego napierającego na jej sztuczny biust. Kiwam głową i marszczę twarz w obrzydzeniu.
-Jesteś.. Jezu ja nawet nie wiem jak mam Cię nazwać!-krzyczę patrząc jak dziewczyna zapina biały kitel a chłopak opuszcza podkoszulek na brzuch. Zauważam tatuaż w kształcie motyla, ale odwracam wzrok.
-Przestań dramatyzować i idź do auta.-mówi szorstko na co pokazuje w jego stronę środkowego palca i wychodzę z toalety. On nie zdaje sobie sprawy, że zamiast mnie mogło wejść tu jakieś dziecko, albo starsza Pani? Harry jest nieodpowiedzialny i obrzydliwy, nie chce spędzać w jego towarzystwie ani minuty więcej.
Podsuwam kurtkę pod szyję i zaczynam dreptać w stronę domu.
Moja złość zaczyna przybierać formę osoby Zayn'a, ponieważ to on nie dał mi czasu na ubranie się w coś innego. Wkurwia mnie jego bycie zaborczym i chęć rządzenia wszystkimi.
Omijam kilka osób wychodzących z pobliskiego sklepu i rumienie się pod wpływem ich ciekawskich spojrzeń, w końcu nie na co dzień mogą zobaczyć dziewczynę w ciapkach idącą przez Londyńskie ulice.
Opuszczam głowę w dół, zaczynając podziwiać czerwoną kostkę. Moje włosy opadają na buzie dodając odrobinę ciepła, jednak nie jest ono na tyle wystarczające aby moje policzki przestały szczypać. Wrzesień to najbardziej podły miesiąc w roku. Niby lato się skończyło, ale pogoda nie pozwala Ci założyć spodenek czy sukienki a każę nakładać kurtki albo ciepłe bluzy.
Wyjmuje telefon i wybieram numer do Justin'a, jednak od razu słyszę pocztę głosową. Wystukuje krótką wiadomość, wiedząc, że odczyta ją, kiedy włączy telefon.

"Do: Justin : Powinieneś się wstydzić kłamczuchu. Przez Ciebie muszę wracać do domu w ciapkach. Jesteś najgłupszym człowiekiem na ziemi Justin!"

Wkładam telefon ponownie do kieszeni, zastanawiając się ile droga do domu mi zajmie. Do przychodni jechaliśmy jakieś 20 minut, czyli w domu będę za niecałe pół godziny. Drżę z zimna i przyśpieszam widząc po drugiej stronie znajome auto Harrego.
Skończony idiota, pewnie przeleciał tamtą blondynę, w końcu idę już dobre 10 minut. Wkładam zmarznięte dłonie do kieszeni i odwracam się w stronę sklepów, tak aby nie mógł rozpoznać, że to ja.
Moja szczęka obija się o siebie dlatego ponownie wyciągam telefon i wybieram numer do Zayn'a. Nie mam zamiaru jechać z Harrym, zresztą z Zayn'em też, ale nie chce zamarznąć, dlatego wybieram mniejsze zło.
Mulat odbiera po drugim sygnale.
-Co jest?-pyta.
-Z-Zayn, m-mógłbyś p-przyj-jechać p-po mnie?- nie zdziwiłabym się, gdyby moje słowa wydały się niewyraźne, w końcu cała się trzęsę. Przystaje na chwilę, opierając się o jakiś budynek, jestem spokojna nie widząc nigdzie auta Styles'a.
-A Harry?
-Proszę Cię!-mój głos nie waha się ani na moment.-Zamarznę za chwilę, dlatego opowiem Ci wszystko, kiedy będę siedzieć w Twoim samochodzie.-moje gardło zaczyna drapać o wiele mocniej dlatego krzywię się i cicho łkam. Nie mogę poradzić nic na spadające z moich oczu łzy, jestem chora, zmarznięta i wkurwiona.
-Wyślę po Ciebie Niall'a.-okej to było przykre.
-Nie, pierdol się.-syczę i rozłączam się. 

Złość jaka zaczyna pojawiać się w moim ciele, rozgrzewa mnie do czerwoności. Nie mogę uwierzyć w to co się dzieje. Wycieram wszystkie łzy widząc jeszcze bardziej ciekawskie spojrzenia i przyśpieszam kroku. Jestem już blisko, jednak już teraz stwierdzam, że nie czuję swoich stóp ani nosa i to wszystko jest przez Zayn'a.
Znane auto zatrzymuje się z piskiem koło mojej osoby, a ja śmieje się cicho pod nosem. Jeśli ten skurwysyn myśli, że wsiądę do jego auta to ma chyba nie po kolei w głowie.
Szyba się odsuwa a ja zauważam brązową szopę potarganych kłaków.
-Wsiadaj do auta!-krzyczy, jest zły, ale to ma się nijak to złości, którą ja odczuwam. Chce skopać mu tyłek, później odciąć każdy palec i na sam koniec pozbawić go przyrodzenia.-Ja nie żartuje Ana.-dodaje.-Nie mogłaś wejść do auta, zamiast paradować po ulicy w jebanych ciapkach?!-słyszę otwierające się drzwi dlatego idę szybciej.-Nie myśl, że oberwę za Twoją głupotę!-krzyczy chwytając mój nadgarstek. Silne pociągnięcie odwraca mnie przodem do niego. Czuję ciepło jakie bije od jego osoby, w końcu stoję tylko kilka centymetrów dalej.-Wsiadaj.Do.Auta.
-Pocałuj mnie w dupę.-odpowiadam i choć chce wyrwać się z jego uścisku, nie mogę. Jest zbyt silny a ja zbyt słaba aby podjąć jakąkolwiek walkę.-Dobrze wiedziałeś, że nie mam jak wrócić do domu.
-Nie sądziłem, że tak szybko skończysz.-kipię złością, nie mogę słuchać tych bzdur.
-Puść mnie.-odwracam wzrok i muszę mrugnąć kilka razy, aby odgonić łzy.-Dojdę do domu, znam drogę.-wolną ręką chwytam się za gardło, które zaczyna mnie potwornie piec.
-Jesteś strasznie problemową kobietą.-śmieje się cicho i ciągnie w stronę auta. Wywracam oczami, nie kłócąc się o to dłużej. Straciłam zbyt wiele energii, jest mi zimno i nie wiem czy moje palce są nadal tam gdzie powinny być.
-To Ty jesteś dupkiem.-mruczę wsiadając do samochodu. W momencie, w którym zapinam pasy Harry okrywa mnie swoją kurtką. Jestem zaskoczona ale uśmiecham się blado w podziękowaniu.
-Dlaczego? W końcu przyjechałem po Ciebie.-wywracam oczami na jego głupotę.
-Tak, ale wcześniej musiałem przelecieć blondynkę, która ma sztuczne cycki, tak tylko mówię.-chłopak odpala samochód jednocześnie wybuchając śmiechem. Widzę jak jego kąciki ust sięgają prawie do oczu a odgłosy śmiechu powodują mój uśmiech. Kryję się z nim, za stertą potarganych włosów.
-Nie przeleciałem jej.-mówi uspokajając oddech, jednak na jego ustach nadal widnieje uśmiech.
-Cokolwiek co pozwoli Ci spać.-mruczę opierając głowę o szybę. Jestem zmęczona.-Zayn i tak Cię zabije.-dodaję ziewając.
-Jestem od niego większy i to w każdym znaczeniu tego słowa.-spoglądam na niego i widzę jak zaciekle wpatruje się we mnie. Nie wiem czy to przez jego słowa, czy gorączkę, którą prawdopodobnie właśnie teraz mam, ale czuję jak wszystko mnie pieczę.
Przygryzam wargę i odwracam wzrok, na co chłopak zaczyna ponownie się śmiać.
-Nie sądzę.-mówię uszczypliwie i jestem zdziwiona, że stać mnie na takie komentarze.
-Kiedyś się sama przekonasz.-zasysam powietrze i muszę mrugnąć kilka razy.

On nie mógł tego powiedzieć.

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Hej misie:)
dzisiaj mój ostatni dzień ferii i to sprawia, że czuję się smutna. 
Rozdział nie jest zbyt dobry, ale po woli zaczyna się coś dziać między Anabel i Harrym. ^^
Mam nadzieję, że nie poczujecie się rozczarowani:)
Dziękuję Wam za zeszłe komentarze i proszę Was, jeśli ktoś chce być informowany to proszę kliknąć rubryczkę "informowani", która znajduje się po lewej stronie:)
Kocham Was xx
Klaudia.
 

czwartek, 5 lutego 2015

Rozdział 8

Elizabeth przykrywa moje ciało kolejną kołdrą, kiedy ją o to proszę. Moje ciało drży, czuję się jakbym była na Arktyce zupełnie naga, co prawda jest to dziwne porównanie ale trafne.
Mija trzeci dzień od imprezy, a ja leżę teraz w łóżku zasmarkana i trzęsąca się jak pies Chihuahua. Moje dłonie, nos i stopy są zimne, jakbym trzymała je w wiaderku pełnym kostek lodu. Gardło mnie boli i ledwo mogę popijać herbatę z cytryną i miodem jaką robi mi Lizi. Jestem jej wdzięczna za to, że nie krzyczała na mnie, kiedy dowiedziała się o tym, że Harry pozwolił mi wracać na boso i nie przypilnował abym miała na nogach buty, bo jak to ona powiedziała "Zayn Ci kurwa kazał" co potwierdziło moje przypuszczenia o tym, że to Mulat każe tym chłopcom pilnowania mnie.
Nie mam na ten moment siły na dochodzenie względem zachowania Zayn'a, ale jeśli poczuję się lepiej od razu je rozpocznę.
-Myślę, że powinnam iść z Tobą do lekarza.-słyszę głos Elizabeth, który w tym momencie brzmi naprawdę głośno.
-Nie, jest w porządku, po prostu muszę poleżeć.-komentuje i silę się na uśmiech. Proszę ją, aby okryła mnie jeszcze kocem rodziców i poszła spać. Lizi jako przykładna siostra spełniła moją prośbę i ucałowała czoło.-Serio, idź spać.-mówię jej a ona jedynie skina lekceważąco głową. Wywracam oczami, jednak nie wdaję się w dalszą dyskusję tylko idę spać, chociaż jest godzina 13.

  Budzę się w momencie, w którym czuję nacisk na pęcherz. Wychodzę spod sterty kołder i koców. Drżę, kiedy zimne powietrze omiata moje gorące ciało. Nakładam szlafrok i ciapki, po czym wychodzę z pokoju kierując się do toalety.
Czując ulgę opuszczam pomieszczenie, jednak kuszę się na zejście na dół, słysząc czyjeś rozmowy. Schody skrzypią i jestem im za to wdzięczna, bo w końcu nie chce trafić na sytuację, w której Elizabeth uprawia seks z Zayn'em, chociaż to nie byłby mój pierwsze raz, kiedy bym ich widziała pieprzących się.
Zerkam zmęczonym spojrzeniem w kierunku salonu i napotykam kilka par oczu, które zaciekle wpatrują się w moje zmarznięte ciało. Odwracam wzrok i idę do kuchni.
Biorę jeden z kubków i wsadzam do niego torebkę z herbatą zalewając wrzątkiem. Dodaje jedną łyżeczkę miodu i oplatam zimnymi rękami kubek. Wychodzę z kuchni i ponownie muszę stanąć twarzą w twarz z obcymi w moim domu. Nie mam siły pytać ich co tutaj robią, więc tylko podnoszę pytająco brew i wchodzę z powrotem do pokoju. Wypijam ciepły napój po jakiejś godzinie, ponieważ moje gardło nie chce współpracować. Okrywam się po sam czubek głowy kocami i kołdrami, starając się zasnąć, jednak przeszkadza mi w tym pukanie do drzwi.
Ignoruje napastnika podświadomie błagając aby przestał walić w drzwi, ponieważ moja głowa zaraz eksploduje, jednak on nic sobie z tego nie robi i puka coraz mocniej. Jestem chora i zła, bo nie mogę odpocząć, chociaż bardzo tego potrzebuję. Krzyczę chrapliwe "proszę" a w sekundzie do pokoju przychodzi Zayn. Od sceny w barze jaką mu urządziłam (dodajmy, że przez jego ignorancje i głupotę), nie odzywam się do niego. Nie potrafię spojrzeć mu w twarz po tym jak zignorował to jak tamta blondyna obraziła mnie kpiąc z mojej wagi. Oczywiście, że nie spełniłam swojej groźby i nie powiedziałam o niczym siostrze, jednak coś w środku mówiło, że powinnam to zrobić.
-Wydaje mi się, że musimy porozmawiać.-obserwowałam jego pewny ruch, kiedy podchodził do mojego łóżka. Tygodniowy zarost zakrywał jego twarz, jednak podobał mi się w tym wydaniu. Bez zarostu wyglądał jak dziewiętnastolatek.
-Jestem chora jakbyś nie zauważył a jedyne czego chce to sen.-burczę i kładę się na brzuchu, aby nie móc na niego patrzeć.
-W takim razie im szybciej skończymy rozmawiać, tym Ty prędzej pójdziesz spać.-wywracam oczami, jednak nie fatyguję się ze spojrzeniem na niego.-Zachowujesz się niekulturalnie.-komentuje moje zachowanie na co tylko prycham w poduszkę. Jak on śmie mówić o braku kultury?-Myślisz, że to było w porządku, kiedy wylałaś na nią alkohol a później przewróciłaś?-podnosi głos a ja czuję jak moje skronie zaczynają pulsować.
-Tak, to było całkiem okej.-nadal jestem w tej samej pozycji, nie mam zamiaru patrzeć na jego zdradziecką twarz.
-Zamiast ze mną porozmawiać sama wystawiłaś opinię na ten temat, to nie jest okej Ana.-burczy i siada na krzesełku obok mojego łóżka. Odwracam się na plecy, abym mogła spojrzeć na sufit. Wszędzie byle nie na jego twarz.
-Tak, właśnie tak.-odpowiedź wychodzi szybko z moich ust. Czuję się źle, kiedy nie mogę przełknąć śliny, jednak silę się na to i połykam ją czując przy tym straszliwe ukłucie. Marszczę brwi i zasłaniam twarz rękoma.
-Dziecinada Ana, miałem Cię za kogoś odpowiedzialnego i na poziomie a Ty zachowujesz się jak bachor.-zdejmuję dłonie z buzi i zmieniam pozycję na siedzącą. Nie ważne jak bardzo czuję się jak gówno, on nie ma prawa mnie obrażać, kiedy na boku mizia się z jakąś sztuczną laską.
-Wyjdź z mojego pokoju, później zejdź na dół i powiedz Elizabeth jakie to ważne sprawy załatwiasz za miastem a później przyjdź tu jeszcze raz i powiedz jaka to ja jestem dziecinna i nie mam kultury! Być może zachowuje się jak dziecko, ale ja przynajmniej nie zdradzam.-staram się krzyczeć, jednak mój głos brzmi raczej jak zdarta płyta. Widzę zdziwienie na twarzy Zayn'a, ale ja również taka jestem. Liczyłam na to, że powie coś na swoje usprawiedliwienie, jednak on siedzi i patrzy na mnie pustym spojrzeniem obwiniając mnie o całe zło tego świata. Kręcę głową i masuje skronie.-Zejdź mi z oczu Zayn.-burczę i dopiero, kiedy słyszę zamykane drzwi czuję się lepiej.

   Budzę się, kiedy za oknami panują już egipskie ciemności. Nie mam ochoty zostać w łóżku, ponieważ czuję się odrobinkę lepiej, dzięki milionom herbat z miodem i cytryną, które wypiłam. Gramolę się z łóżka ponownie nakładając na siebie szlafrok i ciapki, przy okazji chwytam trzy kubki po herbacie. Rozmowy od moich zeszłych odwiedzin nie ucichły i to mnie denerwuje, jednak chce obejrzeć powtórki "przyjaciół". Schodzę ze schodów i kieruję się do kuchni. Odkładam do zlewu naczynia, jednak nie myję ich. Chwytam nowy kubek i nakładam do niego herbatę, zalewam wrzątkiem i dodaję cytrynę z miodem. Mieszam całość łyżeczką i w momencie, w którym chciałam iść do salonu orientuje się, że całe towarzystwo jest w kuchni. Jestem zażenowana, kiedy widzę nieznaczny uśmiech na twarzy Elizabeth. Widzę tutaj sześć osób, jednak kojarzę tylko Harrego, tego blondyna i cholernego chłopaka z samochodu, którym wracała Dan. Reszta to tajemniczy brunet, a poza tym Zayn i Elizabeth, których znam. Przygryzam wargę, chce się oddalić, jednak zatrzymuje mnie głos Lizi. Ubrana jest w ołówkową spódnicę, białą bluzkę i marynarkę co oznacza, że wróciła z pracy. Dziewczyna popija piwo, zresztą tak jak wszyscy obecni.
-Wzięłaś dzisiaj leki?-pyta a ja przeczę głową i wychodzę z kuchni. Siadam na kanapie okrywając się miętowym kocem. Herbatę kładę na stoliku, z którego chwytam pilot i przełączam na przyjaciół. Uśmiecham się i czuję się lepiej, kiedy Phoebe dogryza Ross'owi. Chwyciłam kubek z herbatą, wypijając kilka łyków, później znowu odkładam go na stolik i poprawiam koc.
Kiedy odcinek się kończy przełączam na jakiś głupie romansidło. Nie chce wracać do pokoju, przebywałam w nim zbyt długo.
Czuję się pusta i samotna, zawsze, kiedy siedziałam sama Zayn przychodził do mnie, nie chcąc abym musiała myśleć, zbyt dużo nad złym, a teraz wiem, że on mnie nienawidzi, tak samo jak ja jego.
Sama myśl o nienawidzeniu Zayn'a powoduje nie przyjemny uścisk w żołądku, nie mogę go nienawidzić, za bardzo zależy mi na nim.
Moją osobistą dyskusję przerywa mi ten nieznajomy brunet, który przysiadł się do mnie. Oni wszyscy powodują we mnie poczucie strachu, dlatego wbijam zaciekle wzrok w telewizor.
-Boże co to za gówno.-burczy i wyrywa mi pilot z dłoni. Marszczę brwi, patrząc na niego, kiedy on zaczyna zmieniać jeden kanał na drugi.
-Przepraszam?-syczę, jednak nie na tyle ostro, ponieważ moje gardło nadal boli.-Nie wyrywa się pilota osobie, która właśnie coś oglądała.-jestem zła i pewnie doskonale to widać, ponieważ mimo zimna, które czuje, moje policzki płoną.
-No właśnie, oglądała-mówi w czasie przeszłym.-Nie możesz po prostu odpuścić?-podnoszę jedną brew w zdziwieniu. Jak on w ogóle śmie, mówić w taki sposób do mnie?
Wstaje na równe nogi, rzucając koc na kanapę.
-Nie będziesz mówił co mam robić we własnym domu. Przykro mi, że nie nauczono Cię manier, ale pozwól, że przytoczę Ci choćby jedną.-muszę napić się herbaty, kiedy czuję jak moje gardło zaczyna drapać a ja pragnę kaszleć.
Podchodzę do dekodera i wyjmuję z niego kartę dzięki, której telewizor mógł funkcjonować. Odwracam się ponownie do bruneta i widzę jego zdziwienie.
-Nigdy w życiu nie dyktuj warunków w nie swoim domu.-syczę w jego stronę, wkładając kartę do stanika. Chwytam kubek z herbatą i wracam do pokoju, czując nagłą potrzebę, aby do niego iść.
Wchodzę do pokoju i zamykam za sobą drzwi. Powstrzymuję chęć zamknięcia ich na klucz. Zdejmuje ciapki i szlafrok, który składam i kładę na krzesełko obok. Zanurzam swoje ciało w ciepłej pościeli i zasypiam.

 -Anabel nie zmuszaj mnie, abym wylał na Ciebie wiadro wody.-pierwsze dziesięć razy udawałam, że nie słyszę, jednak teraz, kiedy zaczyna mi grozić postanawiam obrócić się na plecy.
Masuję swoje skronie, kiedy czuję w nich potworny ból. Moje usta są suche a ból gardła nie dał o sobie zapomnieć. Mam ciągłą ochotę kaszleć i martwię się, że naprawdę będę musiała udać się do lekarza.
-Zgaś chociaż światło.-mamroczę.
-Ana to jest słońce.-kpi ze mnie.
-Po prostu zasłoń te pieprzone rolety.-nie mogę krzyknąć, więc teraźniejszy krzyk brzmi jak głośny szept.
Mulat wykonuje moją prośbę a raczej nakaz i w pokoju panuje ponownie szarość.
-Elizabeth prosiła abym dał Ci leki o 11:00 a jest już 11:32.-kręcę głową i uśmiecham się słabo na jego żałosne słowa. Jestem zmęczona, dlatego postanawiam odpuścić, tylko po to aby mógł stąd wyjść a ja mogłabym iść spać.
-Daj mi te proszki.-szepce.
-Najpierw musisz coś zjeść.-informuje mnie a ja kręcę przecząco głową.-Nie jadłaś nic dwa dni Anabel, musisz jeść.-podsuwa pod mój nos talerz z kanapkami. Jest na nim chyba z dwadzieścia.
-Może i jestem gruba, ale nawet ja tyle nie zjem.-burczę i specjalnie nawiązuje do swojej wagi a raczej do tego, że ta blondyna to poruszyła a on mi nie pomógł. Stał i milczał.
Malik wzdycha i siada obok mnie na łóżku. Odsuwam się jak najdalej potrafię, ale on przysuwa się ponownie. Kręcę głową i odkładam talerz z kanapkami na krzesełko.
-Porozmawiamy o tym?-pyta a ja przeczę głową. Nie chce słuchać jego gadania o niej. Nie mogę.-Okej przepraszam Ana, ale kiedy napadłaś na nią ja nie wiedziałem komu mam pomóc.-burczy a ja odwracam wzrok. -Przepraszam, że musiałaś słuchać obelg odnośnie swojej wagi. Przepraszam.-skomle a ja szlocham. Łzy lecą po moich policzkach, ale on nie może tego zobaczyć. Może usłyszeć, ale nie widzi moich łez. Nie chce żeby obwiniał się o mój płacz mimo, że w tym momencie naprawdę go nienawidzę.
-Nie, proszę moja mała Anabel'o, proszę nie płacz.-dość silnym pociągnięciem ręki chłopak odwrócił mnie ku sobie, tak, że teraz jestem w jego objęciach i chlipię. Nie ma znaczenia ból jaki czuję fizycznie, ale ten psychiczny.-Tak bardzo przepraszam, że nie zareagowałem, mogłem od razu coś powiedzieć, moja maleńka.-mówi i ściska mnie mocniej a ja oplatam jego szyję i płaczę s nią.-Proszę nie kłóćmy się już, kocham Ciebie i kocham Elizabeth, możesz być pewna, że nigdy w życiu jej nie zdradziłem i nie zdradzę. Perrie to tylko moja była dziewczyna, która teraz może mi pomóc. Proszę aniołku, nie czuj nienawiści do mojej osoby.-skinęłam głową na jego słowa. Mimo, że nie bardzo wierzyłam w to co mówi, przystałam. -Nasza przyjaźń to coś co mamy na zawsze, proszę nie psujmy tego przez nic nie warte kłótnie.-nic nie warte. Czy to znaczy, że kłócenie się o dobro mojej siostry jest nic nie wartę? 
-Jest już dobrze Zayn, po prostu jestem rozczarowana i smutna nie wspominając już o tym, że jestem również chora.-burczę i mimo, że czuję ogromną złość to ukrywam ją. Mimo, że przestałam aż tak bardzo nienawidzić Malik'a to chce to skończyć jak najszybciej aby iść spać. Czuję się jak gówno.
-Przepraszam, nie powinienem być powodem Twojego smutku.-skomle a mnie łamie się serce.
"Cholera Malik! Ja mam być na Ciebie zła a nie będę bo patrzysz się na mnie w TEN sposób!".
-Nie dam rady być surowa, kiedy Ty zachowujesz się w ten szarmancki i wyrafinowany sposób.-jęczę. Podwyższam poduszki tak abym nadal była w pozycji siedzącej, ale oparta o miękki puch poduszki. Zayn kładzie się obok mnie, kładąc na swoich kolanach talerz z kanapkami.
-Skoro aż tak bardzo powoduję, że stajesz się uległa to mówię, abyś zjadła chociaż jedną kanapkę.-przytakuję i biorę kęs kanapki z serem. Przełykam ją z wielkim problemem i Zayn to zauważył.-Zrobiłem dobrze zapisując Cię do lekarza.-mówi a ja patrzę na niego wściekła.-No co? Jak Ty ledwo oddychasz przez usta, a te gówniane herbatki z cytryny gówno Ci dadzą Ana.-burczy i mimo, że ma rację to w życiu tego nie przyznam.
-A gdzie Elizabeth??-skrzeczę w jego stronę, chcąc uzyskać jakiekolwiek informacje.
-Jej szef wysłał ją z Matt'em do Paryża po dokumenty.-uśmiechnęłam się lekko bo wiem jak bardzo Mulat jest zazdrosny o Matt'a.
-Kiedy wróci?
-Myślę, że za trzy do czterech dni.-wzrusza ramionami, które cały czas są mocno spięte.
-Martwisz się, że coś między nimi może się stać?-pytam, poprawiając swoje ciało na łóżku.
-Nie wiem.-wzdycha rozczarowany.
-Ja do niedawna myślałam, że zdradzasz Elizabeth z Perrie -przyznaję szczerze.
-Dobrze wiesz, że tego bym nie zrobił.-syczy w moją stronę na co marszczę brwi.
-Cóż dwuznacznie wyglądało to co robiłeś z tą zdzirą.-jestem pewna siebie i nie zamierzam odpuścić. Elizabeth jest jedyną osobą, którą mam i nie pozwolę aby ktokolwiek ją skrzywdził.
Zayn wzdycha i kręci głową.
-Nie możesz obrażać moich przyjaciół.-karci mnie a ja w odpowiedzi po prostu się uśmiecham. Mam oczywistą ochotę zaśmiać mu się w twarz, ale mój ból gardła na to nie pozwala.
-Mogę robić to co zechce a Ty nie możesz mną rządzić i dyktować wiecznie warunków.-podaję mu talerz z kanapkami i siadam tak, aby patrzeć na niego a nie musieć wykrzywiać głowy.-Spójrz na mnie Zayn.-mruczę do niego.-Mam za dwa tygodnie urodziny, będę dorosła i w pełni będę decydować o tym z kim chce się przyjaźnić.-wzdycha i uśmiecha się nieszczerze.
-Wiem, ale Ty powinnaś wiedzieć, że nigdy nie pogodzę się z Twoją przyjaźnią z Justin'em.-wyrzucam ręce w powietrze, czy ja rozmawiałam ze ścianą? Chce już powiedzieć to na głos, kiedy telefon Malik'a zaczyna dzwonić, chłopak odbiera jednak nie słyszę z kim rozmawia.
-Dobrze, przyślij Styles'a z Horan'em.-burczy, jest strasznie niemiły.-Po prostu każ im kurwa tu przyjechać!-krzyczy i odkłada słuchawkę. Jego wściekłe spojrzenie ląduje na mojej osobie a ja drżę. Nie lubię tego wzroku, bo Harry miał takie samo spojrzenie, kiedy o mało nie zabił człowieka.
"Nie bój się Zayn'a Ana,
Zayn to nie Harry
Zayn to ten dobry
Zayn to brat, przyjaciel 
Zayn to Zayn"
-W-wszystko o-okej?-pytam zacinając się jak kaseta. Moje dłonie drżą a głos nie jest pewny, chociaż chrypa idealnie go maskuje.
-Tak kurwa, znaczy nie, Boże nie bądź dociekliwa!-karci mnie krzykiem na co podskakuje. Nie lubię tego Zayn'a chociaż widzę go pierwszy raz. -Przepraszam Ana.-łagodnieje, jednak ja nic nie mówię, nie mając ochoty na spotkanie z tym gorszym, wściekłym Zayn'em.-Jezu.-ciągnie za swoje włosy i odchyla głowę w tył. Dojście "do siebie" zajmuje mu chwilę, po czym podchodzi do mnie i kładzie obie ręce na moich ramionach.
-Wiem, że teraz wiele się dzieje i wiem, że to wszystko jest dziwne.-wywraca oczami, a ja uśmiecham się, jestem spokojniejsza.-Ale robię to wszystko, aby było dobrze. Jestem tym dobrym, i tym po Twojej stronie.-obraca głowę w bok i czeka na moją odpowiedź.
-Jasne bracie.-uśmiecham się w momencie, w którym jego usta lądują na moim czole.
-To dobrze.-mruczy i pomaga wstać z łóżka. Nie tłumaczy zbyt wiele, jednak nakazuje abym założyła szlafrok i ciapki. Łykam przed wyjściem z pokoju proszki i człapię za Mulatem do salonu.
Jasne światło, które wpada przez kilka okien powoduje ból głowy. Nie mogę znieść ciągłego pulsowania, które powoduje podwójną dawkę bólu.
-O której jedziemy do lekarza? Znaczy nie to, że chce do niego jechać.-wzruszam obojętnie ramionami, jednak wiem, że herbata w niczym mi nie pomoże.
-Pojedziesz z Harrym, ja mam coś do załatwienia.-mruczy a ja przygryzam wargę. Nie mogę zrozumieć co jest tak ważne, że nawet mi nie może o tym powiedzieć.
-W porządku.-sapię i siadam na kanapie. Nakrywam swoje ciało kocem.
-Nie zamierzasz się kłócić czy coś?
-To przecież nie istotne, wszystko inne co robisz jest nadal ważniejsze niż ja.-wzruszam ramionami. Zayn chce coś powiedzieć, jednak przerywa mu dzwonek do drzwi. Przeklina pod nosem i idzie je otworzyć, a ja za chwilę mogę usłyszeć jego krzyki mieszające się z wyzwiskami Styles'a. Nie witam ich nawet kiedy stoją koło mnie, w końcu jestem dziewczyną i to oni mi powinni pierwsi mówić "cześć".
-Niall Ty zostaniesz tutaj i będziesz pilnował domu.-Zayn rządziciel, jego też poznałam.-Harry Ty jedziesz z Aną do lekarza, tylko jej nie zgub, aby nie musiała tym razem wylądować w szpitalu.-Harry wyrzuca ręce w powietrze, jakby się bronił. Nadal jego postura sprawia strach, ale już nie taki duży. Jego tatuaże są naprawdę ciekawe. Zresztą sama się zastanawiam co musiało go podkusić aby wytatuować sobie na własnym ciele, na własne życzenie cokolwiek. Nie wiem czy byłabym zdolna do aż takiego posunięcia.
-Idźcie już do auta.-nakazuje Mulat a ja wywracam oczami na jego głupotę.
-Nie sądzisz, że powinnam się przebrać? Spójrz na mnie, jestem w szlafroku i ciapkach.
-To nie istotne, po prostu już idźcie do auta.-marszczę brwi. Czy on się słyszy?
-A-ale ja jestem w..
-Ana idziesz tylko do lekarza, nie na żadną randkę, więc proszę, proszę nie dochodź się ze mną i jedźcie już.-marszczę nos i wychodzę z domu, wcześniej pokazując Zayn'owi środkowy palec.Widząc samochód bruneta, który dokładnie zapamiętałam, więc podchodzę do niego. Chce krzyknąć aby się pośpieszył, jednak moje gardło kłuje mnie jak nigdy wcześniej. Plącze dłonie na klatce piersiowej w oczekiwaniu na Harrego. Chłopak przyszedł za chwilę. Odblokował samochód a ja weszłam do niego szybko. Było zimno a ja i tak jestem chora.
Jedziemy w ciszy a ja czuję nerwy, które zaczynają rozchodzić się wzdłuż mojego kręgosłupa. Nienawidzę lekarzy, tych fartuchów ale przede wszystkim zapachu i igieł.
-Ana?-słyszę jak Harry budzi mnie z transu. Spoglądam na niego i czekam aż zada pytanie.-Wiesz, ja, znaczy mi, znaczy przykro mi, wiesz, że nie dałem Ci wcześniej kurtki albo butów czy coś.-czy ja właśnie usłyszałam przeprosiny od chłopaka, który powoduje strach w każdej komórce na moim ciele?
-Jest dobrze.-mruczę, ale mam ochotę wyśpiewać mu w twarz, że mnie przeprosił i powinien czuć się jak frajer.
-To dobrze.-uśmiecha się pod nosem i odpala papierosa.

~~*~~
Nie będę się rozpisywać zbyt wiele. Cóż rozdział ogólnie mogę zaliczyć do średnio udanych, jest dość monotonny, jednak akcja ma rozgrywać się powoli ale dobitnie. Nie chce, żeby tu się nienawidzą a zaraz będą się pieprzyć. To mnie wkurza najbardziej lol. XD
Cóż dziękuję za zeszłe komentarze i proszę dawajcie ich więcej!
Kocham! xx
Klaudia.